20 lat temu, 11 września 2001 r., dwa samoloty, porwane przez członków Al Kaidy, uderzyły w World Trade Center. Wkrótce kolejny, trzeci samolot, uderzył w Pentagon. Czwarty samolot porwany tego dnia przez zamachowców, tj. lot 93, nigdy nie dotarł do celu, którym prawdopodobnie był Biały Dom lub Kapitol – pasażerowie, dowiedziawszy się o atakach na WTC, podjęli próbę odbicia samolotu, która zakończyła się rozbiciem maszyny na przedmieściach Shanksville, w stanie Pensylwania.
Tego samego dnia, wieczorem, prezydent Bush wygłosił orędzie do narodu. „Poszukiwania odpowiedzialnych za te okrutne akty trwają. Kazałem skierować wszelkie zasoby naszego wywiadu i służb bezpieczeństwa na działania zmierzając do znalezienia odpowiedzialnych za te akty i postawienia ich przed wymiarem sprawiedliwości. Nie będziemy czynić żadnej różnicy między terrorystami i tymi, którzy udzielają im schronienia”.
Wtedy Amerykanie nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy, ale wkrótce mieli pójść na wojnę, wojnę z globalnym terroryzmem. Pierwszy akt tej wojny miał miejsce 7 października 2001 r., gdy Amerykanie rozpoczęli inwazję na Afganistan, gdzie talibowie udzielali schronienia Osamie bin Ladenowi.
Tak rozpoczynała się wojna z globalnym terroryzmem. Dzisiaj, w dwudziestą rocznicę zamachów z 9/11 warto zastanowić się, gdzie ta wojna zaprowadziła Amerykę i region – szeroko rozumianego – Bliskiego Wschodu.
Afganistan
Po 20 latach wojny z talibami, Amerykanie opuścili Afganistan. Pro-amerykański rząd w Kabulu nie wytrzymał ani jednego dnia bez pomocy ze strony Amerykanów. Talibowie wkroczyli do afgańskiej stolicy jeszcze zanim ostatni amerykańscy żołnierze zdążyli opuścić Afganistan.
Wojna w Afganistanie to nie tylko wizerunkowa klęska dla USA jako mocarstwa, ale podważenie też samej istoty wojny z globalnym terroryzmem. Amerykanie weszli do Afganistanu, żeby pozbyć się stamtąd Al Kaidy. Co prawda udało im się rozbić większość siatki AQ i zabić Osamę bin Ladena (w Pakistanie), ale Al Kaida w Afganistanie nadal działa – mało tego, talibowie mają nadal utrzymywać bliskie kontakty z AQ.
Irak
Duża część amerykańskich problemów na Bliskim Wschodzie jest wynikiem agresywnej polityki zagranicznej Iranu, który systematycznie rozszerza swoje wpływy w regionie. Drzwi do szybkiej regionalnej ekspansji otworzyli Irańczykom sami Amerykanie, obalając reżim Saddama.
Bez Bagdadu, jako niezależnego regionalnego gracza, Iran zyskał możliwość swobodnej ekspansji na zachód, co skrzętnie wykorzystał, budując pro-irańską frakcję, która przejęła znaczną część władzy w Iraku.
Wojna w Syrii i niezdecydowanie USA względem tego konfliktu, doprowadziły zaś do częściowego podporządkowania sobie Syrii przez Irańczyków i utworzenia korytarza lądowego między Libanem a Iranem.
Al Kaida
Al Kaida jest obecnie w stanie rozkładu, pochłonięta podziałami wewnętrznymi. Część członków AQ, jak np. Abu Muhammad al-Dżaulani, wybrało drogę „regionalnego dżihadu”, odłączając się od AQ i budując własne, krajowe organizacje – Al Dżulani stoi na czele HTS, które kontroluje prowincję Idlib w Syrii. Inni postanowili kontynuować ścieżkę „globalnego dżihadu”, ale na własnych warunkach – Abu Bakr al-Baghdadi, stojący na czele irackiej siatki AQ, wybił się na niezależność i ogłosił powstanie Państwa Islamskiego.
Al Kaida nadal działa w Jemenie, Somalii, na Maghrebie i Sahelu. Ich struktury nie są jednak tak silne jak dawniej. Nikt jednak nie wie w jaki sposób na siatce AQ odbije się przejęcie władzy w Afganistanie przez talibów. Nowy rząd talibów pewnie będzie bacznie przyglądał się działalności AQ, ale wątpliwe aby podjął konkretne działania wymierzone w organizację.
Globalna porażka
Moim zdaniem globalna wojna z terroryzmem zakończyła się fiaskiem. Amerykanie co prawda osłabili Al Kaidę i zabili Osamę bin Ladena, ale nie udało im się całkowicie zniszczyć tej organizacji. Przy okazji Amerykanie popełnili masę błędów, które jeszcze przez długie lata będą dawać o sobie znać w regionie Bliskiego Wschodu – największym błędem było zaś usunięcie Saddama Husajna.
Nie twierdzę, że Amerykanie powinni po zamachach z 9/11 siedzieć z założonymi rękami i nic nie robić. Wręcz przeciwnie, Amerykanie musieli uderzyć w Al Kaidę – zwłaszcza, że 9/11 nie był pierwszym atakiem AQ wymierzonym w Amerykę (w 1998 r. AQ zaatakowała amerykańskie ambasady w Kenii i Tanzanii, a w 2000 r. AQ próbowała zatopić amerykański okręt wojenny USS Cole).
Ameryka musiała użyć siły, ale sposób w jaki to zrobiono był zupełnie nieproporcjonalny. Dokonując inwazji na Afganistan i Irak, Amerykanie ugrzęźli w regionie na wiele lat, marnując zasoby, które mogły być wykorzystane na innych kierunkach. Tutaj dochodzimy zresztą do innej kwestii – sensu interwencji zbrojnych USA w ogóle. Administracja Busha Jr., czy to w Afganistanie, czy w Iraku, próbowała budować te kraje na nowo, tracąc tylko pieniądze i czas. Wydaje się, że dużo lepszym rozwiązaniem na terenie Bliskiego Wschodu są interwencje zbrojne ograniczone w swoim zakresie, jak np. I wojna w Zatoce, czy chociażby amerykańskie wsparcie dla SDF-u w Syrii. Takie ograniczone interwencje są związane z dużo mniejszymi kosztami (finansowymi i politycznymi), a często pozwalają szybciej i łatwiej odnieść sukces.
Najgorsze w amerykańskiej wojnie z globalnym terroryzmem, jest to że ta wojna nie ma żadnego końca. Bliski Wschód jest bardzo niestabilnym regionem, a grupy terrorystyczne szybko potrafią wykorzystywać chaos, w jakim – od czasu do czasu – pogrąża się region. Przed arabską wiosną, Al Kaida też wydawała się pokonana. Wystarczyło jednak tylko kilkanaście miesięcy niestabilności, aby dzihadyści zaczęli przejmować kontrolę nad miastami w Libii, Synaju, Syrii i Iraku. Nikt nie ma pewności, że powtórka Arabskiej Wiosny (a ta jest niemal pewna) nie doprowadzi do kolejnej fali dżihadu.
Amerykanie rozpoczynając globalną wojnę z terroryzmem mieli bardzo szczytne cele, życie zweryfikowało jednak możliwości amerykańskiego imperium.
*Bliski Wschód – w niektórych fragmentach tekstu, w celu uproszczenia, do obszaru BW włączyłem także Afganistan, który sam nie jest częścią BW jako takiego, lecz raczej „większego BW” (termin polityczny a nie geograficzny)