W niedzielę 7 lipca 2019 r. Abbas Araghchi, irański zastępca ministra spraw zagranicznych, ogłosił że Teheran, ze skutkiem natychmiastowym, rozpocznie wzbogacanie uranu do poziomu przewyższającego 3,67%, a tym samym naruszy umowny pułap ustalony w JCPOA. Mało tego, zgodnie z uprzednimi zapowiedziami prezydentami Rouhaniego, już wkrótce Iran może rozpocząć odbudowę reaktora w Araku, który w 2016 r. – zgodnie z umową – został zniszczony przez samych Irańczyków. Wszystkie te agresywne ruchy ze strony Iranu mają służyć jednemu celowi – zmuszeniu Europejczyków (a dokładnie państw E3) do umożliwienia Teheranowi obejścia amerykańskich sankcji. Jednak reakcja europejskich stolic wydaje się wskazywać, że taktyka ta jest całkowicie chybiona. Co gorsza, ekipa prezydenta Rouhaniego dobrze zdaje sobie z tego sprawę, ale jednocześnie samodzielnie nie może zatrzymać nakręconej przez siebie spirali „terroru”, gdyż sam ajatollah torpeduje możliwość spotkania się z Iranu, USA i E3 „w pół drogi”.
Wróg zza oceanu
W maju 2018 r. Donald Trump wypowiedział JCPOA. Teheran przyjął tę decyzję z względnym spokojem. UE, Chiny i Rosja nadal pozostały stronami umowy – mało tego, wszystkie te kraje obiecały Iranowi pomoc. W rezultacie Teheran początkowo nie zdecydował się na żadne agresywne posunięcia – najpierw należało sprawdzić jak bardzo dolegliwe będą amerykańskie sankcje oraz co sygnatariusze JCPOA mogą faktycznie zaoferować. Szczególnie duże nadzieje zostały położone w Europie, która przed powrotem sankcji była jednym z głównych partnerów handlowych Iranu.
W tym swoistym stanie zawieszenia Teheran trwał przez rok. Początkowo wpływ amerykańskich sankcji na lokalną gospodarkę był stosunkowo słaby (vide kwestia licznych zwolnień na zakup irańskiej ropy naftowej), jednak z każdym miesiącem Amerykanie – rezygnując ze zwolnień i rozszerzając sankcje – coraz mocniej dokręcali antyiranską śrubę. W końcu osiągnięto punkt krytyczny. O ile przed majem 2018 r. Iran, dzień w dzień, eksportował średnio 2,5 mln baryłek ropy naftowej dziennie, to już rok późnej liczba ta spadła do zaledwie 0,3 mln. Dla Teheranu, dla którego ropa naftowa jest głównym źródłem finansowania dla rządowych projektów w kraju i aktywności poza jego granicami, był to dotkliwy cios.

Puste obietnice i chiński mit
Jednocześnie wizja uzyskania witalnej pomocy od sygnatariuszy JCPOA okazała się mrzonką. Europejski kapitał, po tym gdy nie uzyskał indywidualnych zwolnień od amerykańskich sankcji, momentalnie wycofał się z Iranu. Na miejsce Europejczyków szybko „wskoczyli” Chińczycy, jednak był to raczej taktyczny manewr w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej niż faktyczna chęć polepszenia sytuacji Iranu. Charakterystycznym przykładem jest tutaj kontrakt na rozbudowę pola południowe Pars, który początkowo otrzymał francuski Total. Jednak, po powrocie sankcji, Francuzi szybko wycofali się z Iranu. Na ich miejsce „wskoczył” chiński CNPC, lecz nie podjął żadnych prac. Doszło nawet do tego, że irański minister ds. ropy naftowej Bijan Namdar Zangeneh zaczął grozić Chińczykom, że ich kontrakt zostanie anulowany. Jakby tego było mało, chiński Bank of Kunlun, który przed 2015 rokiem był jednym z głównych kanałów umożliwiających Irańczykom handel z Pekinem, ogłosił że nie będzie dłużej obsługiwał transakcji objętych amerykańskimi sankcjami. Podobnie stanowisko – dyplomatycznego wsparcia i braku podejmowania konkretnych działań – zajęli Rosjanie.
Inicjatywy podejmowane przez ekipę Rouhaniego w Azji Centralnej przyniosły podobne rezultaty – słowa wsparcia, „poklepywanie po plecach” i brak konkretów. W zasadzie jedyną pozytywną wiadomością gospodarczą dla Iranu, od maja 2018 roku, jest pozostanie Hindusów w porcie w Czabaharze, który ma być dla Indii „oknem” na Afganistan i sposobem na ominięcie Pakistanu w handlu z innymi krajami Azji Centralnej. Ciężko jednak nazwać to sukcesem Teheranu, gdyż nikt nie musiał przekonywać Hindusów do pozostania – Waszyngton już na początku „sporu” z Iranem ogłosił zwolnienie portu w Czabaharze od sankcji.

Kurs na zachód
W tej sytuacji Teheran zwrócił się o pomoc do Europy, czyli swojego najbardziej perspektywicznego partnera handlowego sprzed maja 2018 roku. Duży kapitał, zaawansowana technologia i względnie małe powiązania europejskich przedsiębiorstw z państwami (a tym samym mniejsza zależność od uwarunkowań politycznych), sprawiły, że handel z Europą stał się dla Iranu niezwykle pożądany. „Miłość” ta szybko została odwzajemniona przez Europejczyków, którzy momentalnie dostrzegli potencjał drzemiący na północ od Zatoki Perskiej.
Rządy państwa grupy E3 (tj. Wielka Brytania, Niemcy i Francja) także dobrze zdawały sobie sprawę z tego potencjału. Dlatego też, gdy Amerykanie wycofali się z JCPOA, Europa postanowiła pozostać stroną umowy i opracować mechanizm, który pomógłby obejść amerykańskie sankcje. Był to miód na uszy prezydenta Rouhaniego. Mimo decyzji Trumpa, w tunelu nadal tlił się płomyk nadziei na uratowanie porozumienia i dochodowych kontaktów z Europą.
W końcu, w styczniu 2019 r., Europa powołała wspomniany mechanizm – INSTEX. Jednak nie był to koniec problemów Teheranu. Mechanizm był bowiem tylko „szkieletem” niezdolnym do obsłużenia jakiejkolwiek transakcji. Tymczasem amerykańskie sankcje stawały się coraz dotkliwsze, a sytuacja polityczna sojuszników prezydenta, naciskanych przez konserwatystów do podjęcia agresywniejszych działań, coraz trudniejsza. Cierpliwość Teheranu zaczęła się kończyć – czemu zresztą ciężko się dziwić. Jak ciężka stała się sytuacja Iranu pokazała powódź z przełomu marca i kwietnia 2019 r., gdy – ze względu na amerykańskie sankcje – Irańczycy mieli ogromy problem ze sprowadzaniem pomocy humanitarnej i sprzętu niezbędnego do usuwania skutków powodzi.
Konfrontacja
Prezydent Rouhani, który wyraźnie tracił już „polityczny grunt” pod nogami, postanowił działać. 8 maja 2019 roku Rouhani zapowiedział, że Iran rozpocznie gromadzenie wzbogaconego uranu oraz ciężkiej wody ponad dopuszczalne pułapy, odpowiednio 300 kg i 130 ton. Prezydent zastrzegł także, że jeśli w ciągu 60 dni polityka europejskich sygnatariuszy JCPOA nie ulegnie zmianie Iran podejmie kolejne kroki zmniejszające poziom przestrzegania porozumienia przez Teheran.
Część środowisk, zwłaszcza amerykańskich, uznała że tym samym Iran zamknął „drzwi dla negocjacji” i postanowił wznowić zawieszony w 2016 r. program atomowy. Jednak takie wypowiedzi były bardzo tendencyjne i nie dostrzegały drugiego dna, które zresztą Rouhani wyłożył już w swoim wystąpieniu z 8 maja 2019 r.
Otóż irańska decyzja była w całości motywowana chęcią zmuszenia Europy do podjęcia konkretnych działań, które miały uratować JCPOA. Celem Rouhaniego w żaden sposób nie było wznowienie programu atomowego, gdyż to doprowadziłoby do niemal całkowitej izolacji Iranu na arenie międzynarodowej. Dobitnie podkreślają to słowa samego prezydenta: „Jeśli nasze żądania zostaną spełnione, wtedy znów będziemy w całości przestrzegać porozumienia”, słowa, które w ciągu następnych miesięcy, stały nierozłącznym elementem niemal każdej wypowiedzi członków administracji Rouhaniego.
Komentując tę decyzję, na gorąco, określiłem majowy ruch prezydenta jako „czyn godny rasowego hazardzisty”. Wskazałem bowiem, że Europa i tak już jest wystarczająco sfrustrowana tak swoją niemocą, jak i nieprzejednanym stanowiskiem Waszyngtonu. Ruch Rouhaniego wyłącznie dolał oliwy do ognia. Co prawda UE nie uznała zachowania Iranu za naruszające samą istotę JCPOA, co mogłoby być podstawą do ogłoszenia umowy za nieważną, lecz także – jak można było się spodziewać – nie podjęła także działań mogących dostatecznie pomóc Iranowi.
29 czerwca 2019 roku grupa E3 ogłosiła, że INSTEX stał się już „funkcjonalny”. Jednak nie była to do końca prawda. Faktycznie państwa E3 „wtłoczyły” do Spółki kilka milionów euro, które miały umożliwić przeprowadzenie pierwszych transakcji. Jednak biorąc pod uwagę, że w 2017 r. europejski eksport do Iranu wart był 13 miliardów dolarów, suma opiewająca na kilka milionów została przyjęta w Teheranie jako „pusty gest” – jak to określił prezydent Rouhani, który jednocześnie podkreślił że Iran uzna INSTEX za użyteczny tylko wtedy, gdy „umożliwi Europejczykom płacenie za irańską ropę naftową”.

Spirala terroru
Sprawa INSTEX-u dobitnie pokazuje w jaki złej sytuacji znalazł się Iran, a w szczególności umiarkowany prezydent Rouhani. Zmniejszając, w maju 2019 r., stopień implementacji postanowień JCPOA, prezydent postawił wszystko na jedną kartę. Błędnie uznał, że zwiększenie presji na UE, doprowadzi do uruchomienia INSTEX-u (i to w jego pełnej krasie a nie, tak jak teraz, w zaledwie ograniczonym zakresie).
Mało tego, konfrontacyjna retoryka Teheranu, doprowadziła do podziału w ramach grupy E3. O ile wszyscy członkowie grupy próbują nadal uratować JCPOA środkami dyplomatycznymi, to jednocześnie Wielka Brytania postanowiła wyraźnie pokazać Iranowi, że nie da się zastraszać – vide zatrzymanie na wodach terytorialnych Gibraltaru irańskiego tankowca płynącego do Syrii.
Paradoksalnie, decyzja Iranu o odstąpieniu od części postanowień JCPOA, największy wpływ miała nie na UE, lecz na USA. Waszyngton – prawdopodobnie obawiając się, że irańskie groźby mogą ostatecznie doprowadzić do wznowienia programu atomowego – powierzył premierowi Japonii Shinzo Abe rolę mediatora w sporze amerykańsko-irańskim. Jednak misja Abe zakończyła się szybciej niż można się było spodziewać. Podczas spotkania z japońskim premierem, najwyższy przywódca Iranu Ajatollah Ali Chamenei kategorycznie stwierdził bowiem „Nie mam żadnej odpowiedzi dla Trumpa, bo uważam że nie zasługuje on na jakąkolwiek wymianę wiadomości. Nigdy nie dam mu odpowiedzi” (cytat za oficjalnym nagraniem wideo ze spotkania między Abe a Chameneim, tłumaczenie via Al Monitor).

Bez wyjścia
Tym samym spór wokół JCPOA doszedł do absurdalnego wręcz punktu, gdy każda ze stron posiada jasno określony cel, ale nie wie jak go osiągnąć.
Waszyngton jest zdeterminowany zmusić Iran do ponownych negocjacji, których rezultatem ma być nowa umowa, lepiej zabezpieczająca amerykańskie interesy w regionie. Jednocześnie jednak oficjele w Waszyngtonie zdają się nie dostrzegać tego, że polityka „maksymalnej presji”, mimo że zmniejsza zasoby Iranu, to w tym samym czasie ułatwia irańskim konserwatystom dojście do władzy i objęcie całkowitej władzy nad tymi zasobami. W ten sposób, tak pożądane przez Amerykanów, nowe porozumienie oddala się z każdym nowym pakietem sankcji. Nawet jeśli Waszyngton w końcu to zauważy, to i tak nie będzie mógł się cofnąć i od tak powrócić do JCPOA, gdyż byłoby to zbyt dużym ciosem PR-owym dla administracji Trumpa.
Berlin, Paryż i Londyn chcą natomiast utrzymać JCPOA przy życiu, jednak nie wiedzą w jaki sposób spełnić żądania Irańczyków. INSTEX i kilkumilionowa linia kredytowa to „okruszki”, które w żaden sposób nie zaspokoją apetytu Teheranu. Europa, podobnie jak Waszyngton, nie może wycofać się ze swoich działań – jednak nie tylko ze względów PR-owych, ale także np. ryzyka utraty nikłej wizji wykrojenia dla siebie kawałka z irańskiego rynku w bliżej nieokreślonej przyszłości.
W najgorszej sytuacji zdaje się jednak być administracja prezydenta Rouhaniego. Rząd rozpoczął niebezpieczną grę, która wyraźnie wymknęła mu się spod kontroli. Dopiero teraz w Teheranie uświadomiono sobie, że fakt powstania INSTEX-u dopiero po 8 miesiącach od jego zapowiedzi, nie był spowodowany brakiem zaangażowania ze strony Europejczyków, lecz ich ograniczonymi możliwościami działania w starciu z amerykańską machiną sankcyjną. Ryzykowne posunięcie Rouhaniego okazało się w istocie strzałem w stopę. Prezydent nakręcił bowiem machinę „wznawiania programu atomowego”, która miała zostać zatrzymana po otrzymaniu pomocy ze strony grupy E3. Ta pomoc jednak nie nadeszła i wątpliwe że kiedykolwiek nadejdzie. Tymczasem prezydent pozostał z odbezpieczonym granatem w ręce – tj. podjął pierwsze kroki niezbędne do wznowienia programu atomowego. Tej maszyny Rouhani zatrzymać już sam nie może, potrzebne do tego byłoby mu błogosławieństwo Chameneiego. Ten jednak zajął inne stanowisko w sporze z Trumpem. O ile Rouhani powtarzał do niedawna, że jest gotów na negocjacje z Amerykanami jeśli ci tylko wrócą do JCPOA, to najwyższy przywódca zajął dużo ostrzejsze stanowisko i, jak wspomniałem, jednoznaczne odrzucił propozycję rozmów z Waszyngtonem (vide wizyta Abe). Tym samym Chamenei zajął podobne stanowisko do tego, które prezentował jego poprzednik Ruhollah Chomeini na początku wojny z Irakiem, gdy kategorycznie odrzucał kolejne oferty pokojowe padające ze strony Saddama (co zresztą było w strategicznym interesie USA, które chciały aby wojna iracko-irańska zakończyła się całkowitym wyniszczeniem obu krajów).
Pozostaje mieć tylko nadzieje, że Chamenei, podobnie jak Chomeini, pójdzie w końcu na kompromis i zezwoli chociaż na rozmowy z Amerykanami – jeśli nawet niedotyczące samej JCPOA, to będące czymś na kształt „czerwonego telefonu”, co pozwoliłoby uniknąć bezpośredniego konfliktu, o który w obecnej sytuacji wcale nie tak trudno. Jeśli nie, to przyszłość Iranu i całego Bliskiego Wschodu zdaje się rysować w ciemnych barwach. Co prawda Teheran może liczyć jeszcze na porażkę wyborczą Trumpa i dojście do władzy Joe Bidena, który – jak się wydaje – powróciłby do JCPOA. Jednak wybory prezydenckie w USA odbędą się dopiero w przyszłym roku, a ewentualny nowy prezydent objąłby swoje stanowisko w kilka miesięcy później – już w 2021 r. Poza tym ferowanie wyników wyborczych w USA już teraz, to jak wróżenie z fusów i nikt nie powinien uzależniać swoich obecnych decyzji politycznych od tak dalekich i niepewnych zdarzeń przyszłych.