Sztukmistrz znad Bosforu

utworzone przez | sie 4, 2019 | Bliski Wschód, Rosja Na Bliskim Wschodzie | 0 komentarzy

Do niedawna wydawało się, że już wkrótce Waszyngton nałoży na Turcję sankcje za zakup rosyjskich systemów S-400. Co prawda sam Donald Trump był temu raczej niechętny, lecz nikt nie miał wątpliwości, że postanowienia CAATSA obligują prezydenta do podjęcia stanowczych działań wobec rosyjsko-tureckiej umowy. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń w Waszyngtonie wiele wskazuje, że Trumpowi udało się przekonać republikańskich Senatorów, aby pomogli mu w swoisty sposób „ominąć” postanowienia CAATSA i dać Erdoganowi kolejną szansę na osiągniecie porozumienia – chociaż właściwsze byłoby mówienie o tym, że Waszyngton, po raz kolejny, uległ „sztukmistrzowi znad Bosforu”.

Kłótnia w Białym Domu

Wieczorem 23 lipca 2019 r., za zamkniętymi drzwiami Gabinetu Owalnego, odbyła się narada prezydenta Donalda Trumpa z republikańskimi senatorami. Głównym tematem spotkania była polityka Waszyngtonu wobec Ankary. Prezydent, podczas ostrej wymiany zdań, miał starać się przekonać swoich rozmówców, aby ci przestali naciskać na jego administrację w sprawie antytureckich sankcji za zakup rosyjskich systemów S-400. Trump miał napotkać spory opór, lecz tweet Lindseya Grahama, jednego z bardziej prominentnych członków senackiej komisji ds. polityki zagranicznej, zdaje się wskazywać że Prezydentowi udało się zdusić opozycję w szeregach rodzimej partii – „Musimy znaleźć sposób, aby uchronić relacje [amerykańsko-tureckie] przed ewentualnym pogorszeniem, co mogłoby nastąpić w momencie aktywowania systemu S-400. Jeśli idzie o Turcję to chcemy doprowadzić do sytuacji win-win a nie lose-lose”.

Prezydent Donald Trump, źródło: The White House, flickr.com

Rozmontowywanie demokracji od środka

Ktoś mógłby zapytać w jakim celu Trump specjalnie zorganizował spotkanie z republikańskimi Senatorami, a następnie przez 90 minut przekonywał ich do swoich racji – tj. że antytureckie sankcje nie leżą w interesie Ameryki. Przecież CAATSA (ang. Countering America’s Adversaries Through Sanctions Act) wymaga od Departamentu Stanu, aby ten ostatecznie nałożył sankcje na Turcję za zakup S-400. Jeśli ekipa Mike’a Pompeo tego nie zrobi, to do działania zmusi ich Kongres. I w tym miejscu dochodzimy do słowa klucz – Kongres. Wygląda na to, że Trump chce przekonać republikańskich senatorów, aby ci – trzymając większość w Senacie – uniemożliwili demokratom zmuszenie Białego Domu do wprowadzenia antytureckich sankcji – przynajmniej przez pewien czas, do momentu gdy sytuacja z S-400 się nie wyklaruje (o czym poniżej). W międzyczasie Trump mógłby wydać dla Ankary specjalne „zwolnienie”, uzasadnione np. tym że Turcja współpracuje z USA w obszarach „krytycznych” z punktu widzenia amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. Co prawda takie zwolnienie – zgodnie z CAATSA – podlegałoby kontroli Kongresu. Niższa izba (opanowana przez demokratów) najpewniej nie przyjęłaby wyjaśnień prezydenta – jednak w tym momencie w sukurs mógłby przyjść mu republikański Senat. Tym samym doszłoby do rozłamu w Kongresie a widmo antytureckich sankcji zniknęłoby, przynajmniej na chwilę.

Jak z jajkiem

Cały problem z Turcją polega na tym, że jest ona członkiem NATO. To dlatego jej wybryki są w mniejszym lub większym stopniu tolerowane przez szeroko pojęty Zachód. Zakup S-400 wydawał się przekroczeniem Rubikonu, za co Turcję miało czekać ścięcie mieczem Temidy. Postawa prezydenta Trumpa zdaje się jednak wskazywać, że były to płonne nadzieje. Amerykański prezydent po raz kolejny potwierdził, że w jego żyłach płynie przede wszystkim krew biznesmena, a dopiero później polityka. To nie jest tak, że Trump nie rozumie jakie zagrożenie sprawia „podłączenie” S-400 do systemu obrony powietrznej jednego z krajów NATO. Doskonale zdaje on sobie z tego sprawę – a przynajmniej na tyle, aby rozumieć, że kupno S-400 nie leży ani w interesie USA, ani w interesie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Problem polega jednak na tym, że w przypadku Turcji przedkłada interesy i zyski materialne nad kwestie bezpieczeństwa. Parafrazując wielkiego Bohdana Łazukę: „Trump mógłby powiedzieć: jest S-400 – są sankcje, ale on chce robić interesy, a nie puszczać brzydkie bąki”.

Zresztą członkostwo Turcji w NATO to nie jedyna przeszkoda, która powoduje że stanowisko Waszyngtonu wobec Ankary jest tak bardzo miękkie. Przede wszystkim nikt nie wie jak Turcja zareagowałaby na ewentualne sankcje i czy zamiast pozbyć się S-400 nie poszłaby w zaparte i nie zaczęła dalej zacieśniać współpracy z Moskwą. Według niektórych źródeł, podczas szczytu G-20 w Osace, Erdogan miał grozić Trumpowi, że w przypadku sankcji nie pozostanie mu nic innego jak wyprowadzić swój kraj z NATO. O ile takie wizje wydaja się być znacznie przesadzone, to jedno jest pewne – ekipa Erdogana jest gotowa na wszystko, aby bronić zakupu S-400.

Innym problemem, który także musi przyprawiać waszyngtońskich analityków o ból głowy jest tureckie zagrożenie dla amerykańskiej polityki bliskowschodniej. Od wielu lat Ankara jest coraz bardziej sfrustrowana współpracą Amerykanów z syryjskimi Kurdami. Mimo wielu tur amerykańsko-tureckich rozmów, obu stronom nie udało się osiągnąć konsensusu. Przy czym wina spoczywa na obu stronach. Z jednej strony żądania Turków są zbyt wygórowane – chcą oni przejęcia kontroli na Manbij i wprowadzenia na wschodnim brzegu Eufratu 32-kilometrowego buforu bezpieczeństwa, który zostałby obsadzony przez siły tureckie. Natomiast z drugiej strony Amerykanie nie są w stanie wywrzeć dostatecznej presji na Kurdów, aby ci uczynili jakiekolwiek koncesje względem Ankary – i tak, mimo wielokrotnie ogłaszanego wycofania się kurdyjskich komponentów SDF spod Manbij, siły kurdyjskie nadal obecne są na zachodnim brzegu Eufratu. W obliczu tego negocjacyjnego patu, Turcy zaczęli grozić, że, skoro Amerykanie nie są w stanie zadbać o bezpieczeństwo Turcji, to oni sami rozwiążą problem i przeprowadzą inwazję na północno-wschodnią Syrię, znajdują się pod kontrolą SDF-u. W ostatnim czasie, tj. od momentu sprowadzenia pierwszej części S-400, ta retoryka wyraźnie zaczęła przybierać na sile. Tureckie wojsko zaczęło podciągać pod syryjską granicę nowe jednostki, a Erdogan zaczął grzmieć, że „jest gotów zniszczyć terrorystyczny korytarz, leżący na wschodnim brzegu Eufratu, niezależnie od tego jak zakończą się rozmowy z Amerykanami”. Co prawda widmo tureckiej inwazji jest dość niskie – ze względu na dużą obecność wojsk amerykańskich na terenach kontrolowanych przez Kurdów. Jednak mało prawdopodobne, aby w momencie nałożenia antytureckich sankcji Ankara nadal wstrzymywałaby się z atakiem na Kurdów. Polityczna konfrontacja z Waszyngtonem wymagałaby od Erdogana namacalnych, a nie tylko propagandowych sukcesów. Atak na Kobane, Tal Abyad oraz Manbij byłby natomiast idealnym trofeum, nawet gdyby groziło to eskalacją z Waszyngtonem.

Prezydenci Trump i Erdogan, źródło: The White House, flickr.com

Kup i nie rozpakowuj

Podsumowując z jednej strony mamy Turcję, która rozpoczęła sprowadzanie do kraju S-400 i znów podbija anty-kurdyjski bębenek. Z drugiej strony natomiast mamy Biały Dom, który nie chce iść na konfrontację z Ankarą. Co najmniej od kilku miesięcy obie strony (a zwłaszcza Amerykanie) próbowały osiągnąć porozumienie – o czym najlepiej świadczą częste wizyty amerykańskich oficjeli w Turcji. Próby te zakończyły się niepowodzeniem. Teraz jednak Biały Dom zmienił podejście do Turcji. Amerykanie zrezygnowali z osiągnięcia kompromisu i zamiast tego postanowili iść Turkom „na rękę”.

Otóż dzień po naradzie w Gabinecie Owalnym, senator Lindsey Graham (jeden z uczestników spotkania) odbył telefoniczną rozmowę z Mevlütem Çavuşoğlu – tureckim ministrem spraw zagranicznych. Jak stwierdził sam Graham, w rozmowie z portalem Defense One, telefon wykonał na osobiste polecenie prezydenta Trumpa. Podczas rozmowy Senator miał postawić sprawę jasno – „nie aktywujcie systemu S-400 a sankcji nie będzie”. Wypowiedź Grahama wywołała burzę w Waszyngtonie. Nic też dziwnego, że 25 lipca (dzień po rozmowie z Çavuşoğlu) dziennikarz Bloomberga zapytał Mike’a Pompeo czy wypowiedź Grahama jest oficjalnym stanowiskiem administracji. Pompeo wykręcał się od odpowiedzi, ale ostatecznie przyznał, że „Daliśmy Turkom do zrozumienia, że aktywacja S-400 jest nieakceptowalna. Podjęliśmy już działania redukujące program F-35 [poprzez wyrzucenie Turcji]. (…) Być może będą kolejne sankcje, ale to co szczerze chcielibyśmy zobaczyć to niedoprowadzenie systemów S-400 do stanu operacyjności”.

W ten sposób Waszyngton przesunął czerwoną linię w sprawie Turcji. Samo kupowanie i sprowadzanie S-400 do Turcji nie podpada pod reżim CAATSA – przynajmniej w obecnym mniemaniu administracji i republikańskiej części Senatu. Sankcje mogłyby zostać na Turków nałożone tylko w takim przypadku, gdy systemy S-400 stałyby się „operacyjne”. Problem polega jednak na tym, co Biały Dom rozumie pod pojęciem „operacyjności”. Czy sankcje zostaną nałożone na Turcję dopiero w momencie aktywacji S-400 czy może na jakimś wcześniejszym etapie? Na to pytanie jednak brakuje odpowiedzi.

Dobrze wykorzystany czas?

Ostatnie wypowiedzi Grahama i Pompeo zdają się sugerować, że póki co Waszyngton wstrzymał się z sankcjami do kwietnia 2020 r., czyli do planowanego momentu uaktywnienia S-400. Co prawda wiele w tej sprawie może się jeszcze zmienić, jednak generalnie wydaje się, że „sprawa turecka” do kwietnia przyszłego roku poleży sobie w „zamrażalce”.

Tym samym Turcja zyskała ponad 6 miesięcy na ustabilizowanie sytuacji gospodarczej w kraju. Osobiście jednak wątpię, że czas ten zostanie dobrze wykorzystany. Na początku lipca Erdogan zwolnił prezesa Banku Centralnego – Murata Cetinkayę. Obaj panowie – mówiąc łagodnie – nie przepadali za sobą. Cetinkaya nie chciał m.in. zgodzić się – mimo nacisków Erdogana – na cięcia stóp procentowych i protestował przeciwko transferowi 6.6 mld dolarów z rezerw banku centralnego do budżetu. Zastąpił go imiennik – Murat Uysal. Ten szybko zgodził się na cięcia stóp procentowych do 19,75%. Teoretycznie powinno to ulżyć tureckiej gospodarce, ale tylko chwilowo. Głównym problemem jest potrzeba reform strukturalnych. Dług prywatnego sektora, który przed kryzysem zapożyczał się po uszy w obcej walucie, szacuje się obecnie na ok. 200 mld dolarów. Jednak jak zapowiedział Berat Albayrak, minister finansów, a prywatnie zięć Erdogana, turecki rząd nie pomoże pożyczkobiorcom zadłużonym w obcej walucie.

Bierna postawa rządu nie poprawi sytuacji w kraju. Słaba kondycja gospodarcza – jak pokazują ostatnie wybory samorządowe – będzie przekładać się na dalsze zmniejszanie poparcia AKP.

Kryzys gospodarczy i spadek popularności rządzącej partii to nie jedyne problemy, z którymi będzie musiał zmierzyć się Erdogan. Coraz więcej mówi się bowiem o wewnętrznym rozkładzie AKP. 8 lipca 2019 r. z członkostwa w partii zrezygnował Ali Babacan, który był jednym z założycieli AKP i wicepremierem w latach 2009-2015. W oświadczeniu, którym uzasadnił swoją decyzję przeczytać możemy między innymi „Obecna sytuacja wymaga obrania przez Turcję nowej drogi”. Tym samym jak bumerang wrócił temat utworzenia przez byłych członków AKP nowej partii. Zdaniem tureckich komentatorów miałoby to nastąpić już na jesieni tego roku, a do Babacana mieliby dołączyć Ahmet Davutoğlu oraz Abdullah Gül.

Osobiście jestem sceptyczny co do tych prognoz. Co prawda zgadzam się, że w AKP wrze, ale – moim zdaniem – to nie jest jeszcze moment do generalnego buntu. Najbliższe wybory odbędą się w Turcji w dopiero w 2023 r. O ile do tego momentu nie dojdzie do jakiegoś przełomu (np. Waszyngton nałoży na Turcję sankcje lub sytuacja gospodarcza w kraju jeszcze się pogorszy), to AKP się nie rozpadnie. Poszczególni członkowie faktycznie mogą opuszczać szeregi partii rządzącej, ale raczej nie pokuszą się oni o założenie nowego ugrupowania. Mimo „cichego spiskowania” przeciwko Erdoganowi, będą oni starali się utrzymać swoje plany w tajemnicy jak najdłużej to możliwe, a swoją decyzję ogłoszą dopiero bezpośrednio przed wyborami – tak aby dać Erdoganowi jak najmniej czasu do walki z buntem.

Być jak sułtan

Moim zdaniem postawa Waszyngtonu jest błędem. Możliwe, że faktycznie Trump przekona Turków do tego, aby „nie aktywowali systemów S-400”. Jednak samo to nie jest w stanie naprawić amerykańsko-tureckich stosunków, ani odwieść Turcję od dalszego zacieśniania współpracy z Rosją. Problemy w bilateralnych stosunkach sięgają dużo głębiej niż tylko kwestii zakupu rosyjskiego uzbrojenia. W interesie Waszyngtonu leży, aby Erdogan jak najszybciej stracił władzę. Dopóki to się nie stanie stosunki między oboma krajami będą napięte – z tendencją do okresowych eskalacji jak w przypadku S-400. Polityka appeasementu nie działa, a Biały Dom powinien zdawać sobie z tego sprawę. Na marginesie warto wspomnieć, że – z prawnego punktu widzenia – działania Trumpa stanowią de facto próbę obejścia prawa – jednak wygląda na to, że mało kto zawraca sobie tym głowę.

Z drugiej strony polityka Ankary także jest błędna. Turcy prowadzą swoją politykę w oparciu o założenie, że Trump ochroni ich przed ewentualnymi sankcjami. W perspektywie krótkoterminowej jest to słuszne podejście, bo jak pokazuje ostatnie spotkanie w Białym Domu, Trump jest gotów na wiele ustępstw względem sojusznika znad Bosforu. Problemem jest jednak perspektywa długoterminowa. W listopadzie 2020 r. w USA odbędą się wybory, a szanse na zostanie Trumpa u sterów wydają się dość nikłe. Jeśli Joe Biden dostanie nominację prezydencką z ramienia Partii Demokratycznej to bardzo prawdopodobne, że pokona Trumpa w wyścigu do Białego Domu. To natomiast mogłoby oznaczać istotny zwrot w amerykańskiej polityce bliskowschodniej. Biden zapowiedział już bowiem, że – jako prezydent – optowałby za ponownym podpisaniem JCPOA. Niewykluczone także, że – pod naciskiem swojej partii – poszedłby także z Ankarą na konfrontację. Teoretycznie mógłby to być koniec Erdogana, jednak niewykluczone że ten sztukmistrz znad Bosforu nie znalazłby nagle kolejnego asa w rękawie.

Poza tym – zostawiając wybory prezydenckie w USA z boku – nie wiadomo czy Ankara, zachęcona uległością Trumpa, nie zdecyduje się na aktywowanie S-400 w kwietniu 2020 r. – licząc, że republikański prezydent ponownie puści im to w niepamięć. To jednak już tylko gdybanie. Jedno jest jednak pewne – żyjemy w ciekawych czasach.

Groźba tureckiej inwazji

Na marginesie zaznaczę jeśli, że gdy idzie o możliwość tureckiej inwazji na tereny kontrolowane przez SDF, to jestem bardzo sceptycznie nastawiony do takiej opcji. Erdogan od wielu lat grozi Kurdom i Amerykanom taką operację i zawsze wszystko rozchodzi się po kościach. Co prawda część osób twierdzi, że Turcy są zdolni do takiej operacji i na poparcie tej tezy przytacza operację Gałązka Oliwna (atak na Afrin). Jednak należy pamiętać, że inwazja na Afrin była możliwa tylko dlatego, że w owym kantonie nie stacjonowały amerykańskie wojska, a Rosjanie – nie mogąc wymóc na Kurdach przejścia na stronę Damaszku – wycofali swój garnizon z Afrin zostawili Turcji wolną rękę. Tym samym „Gałązka Oliwna” odbyła się nie tyle z powodu determinacji Ankary, co za pozwoleniem Moskwy. Atak na wschodni brzeg Eufratu wymagałby powtórzenia tych dogodnych warunków – tj. zielone światło na taką akcję musiałby dać Waszyngton. Amerykanie natomiast nie dadzą Turkom zgody na operację militarną.

Moim zdaniem powstanie tzw. tureckiego buforu bezpieczeństwa w północnowschodniej Syrii możliwe jest tylko poprzez trójstronne negocjacje – między Turcją, SDF i USA. Problemem tu jest jednak fakt, że Turcy chcą aż 32-kilometrowego bufora, w sytuacji gdy Kurdowie chcą zgodzić się wyłącznie na 5-10 km i to z wyłączeniem takich miast jak Kobane czy Tal Abyad. Każdy nieautoryzowany przez USA atak turecki wiązałby się z narażeniem życia i zdrowia amerykańskiego kontyngentu, co tylko doprowadziłoby do eskalacji stosunków między Waszyngtonem a Ankarą.

Erdogan byłby bardzo nierozsądny, gdyby wydał rozkaz do inwazji właśnie teraz, gdy Trump – w dość szemrany sposób – próbuje uchronić Turcję przez sankcjami związanymi z CAATSA. Tyle, że Erdogan to Erdogan, a Trump to Trump i obaj panowie niekoniecznie kierują się rozsądkiem. Równie dobrze Erdogan może odebrać postawę Trumpa wobec CAATSA jako słabość, którą należy wykorzystać i przeprowadzić atak na SDF. Wtedy Trump stanąłby przed trudnym wyborem i niewykluczone wcale, że zdecydowałby się na ewakuację amerykańskiego kontyngentu z północnej Syrii – w końcu to właśnie prezydent Trump pod koniec 2018 r. zapowiedział wycofanie „amerykańskich chłopców”, a swoją decyzję zmienił dopiero pod naciskiem Johna Boltona i gen. Josepha Dunfroda.

Prezydent Donald Jr. Trump, czyli „dzika karta Turcji”, źródło: The White House, flickr.com

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Doceniasz moją pracę? Możesz postawić mi wirtualną kawę, klikając w przycisk obok.

Zostań patronem Bloga

Możesz zostać także stałym Patronem Bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do moich artykułów i udział w sesjach Q&A. Tutaj znajdziesz szczegóły.

TOMASZ RYDELEK

Autor, założyciel Pulsu Lewantu

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Tomasz Rydelek

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera, a już żaden tekst Cię nie ominie.

Zostań stałym Patronem bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do artykułów i udział w sesjach Q&A.