Syn lwa Pandższiru prosi Amerykanów o pomoc. Washington Post publikuje jego apel

utworzone przez | sie 18, 2021 | Newsroom | 0 komentarzy

Tak jak pisałem wczoraj, Ahmad Massoud, syn legendarnego mudżahedina Ahmada Szacha Massouda (zwanego „lwem Pandższiru”) organizuje ruch oporu przeciwko talibom w, oddalonej 150 km od Kabulu, dolinie Pandższiru, gdzie przed laty z ZSRR i talibami walczył jego ojciec. Dzisiaj Washington Post opublikowało jego apel, w którym prosi on Zachód o pomóc. Poniżej fragmenty i mój komentarz.

W 1998 r., kiedy miałem 9 lat, mój ojciec, dowódca mudżahedinów Ahmad Shah Massoud, zebrał swoich żołnierzy w jaskini w dolinie Pandższiru w północnym Afganistanie. Usiedli i słuchali słów przyjaciela mojego ojca, francuskiego filozofa Bernarda-Henri’ego Lévy’ego. „Kiedy walczycie o swoją wolność, walczycie także o naszą wolność”, powiedział.

Mój ojciec nigdy nie zapomniał o tym podczas walki z talibskim reżimem. Aż do momentu gdy został zamordowany 9 września 2001 r., na zlecenie Talibanu i Al-Kaidy, walczył nie tylko o los Afganistanu, ale także o los Zachodu.

Dzisiaj ta wspólna walka jest ważniejsza niż kiedykolwiek (…)

Piszę z doliny Pandższiru, gotowy żeby pójść w ślady mojego ojca, z mudżahedinami gotowymi jeszcze raz stawić czoło Talibanowi. Mamy zapasy amunicji i broni, które cierpliwie gromadziliśmy od czasów mojego ojca, bo wiedzieliśmy że ten dzień może nadejść.

Mamy także broń przyniesioną przez Afgańczyków, którzy w ciągu ostatnich 72h odpowiedzieli na moją odezwę wzywającą ich do dołączenia do ruchu oporu w Pandższirze. Są z nami żołnierze regularnej afgańskiej armii (…) i członkowie sił specjalnych.

Jednak to nie wystarczy. Jeśli talibowie zaatakują nasze pozycje, oczywiście napotkają nasz zażarty opór. Flaga Zjednoczonego Frontu Narodowego [Islamskiego, przyp. tłum.] załopocze nad naszymi pozycjami, tak jak 20 lat temu. Jednak wiemy, że nasze siły i zapasy nie są wystarczające. Szybko ulegną one wyczerpaniu, chyba że nasi przyjaciele na Zachodzie znajdą sposób jak nas bezzwłocznie zaopatrzyć.

Stany Zjednoczone i ich sojusznicy opuścili plac boju, ale Ameryka nadal może być „wielkim arsenałem demokracji”, jak powiedział Franklin D. Roosevelt udzielając pomocy osamotnionym Brytyjczykom (…)

W tym celu, błagam przyjaciół Afganistanu na Zachodzie, aby wstawili się w naszej sprawie w Waszyngtonie i Nowym Jorku, w Kongresie i w administracji Bidena. Wstawcie się za nami w Londynie, gdzie kończyłem studia i w Paryżu, gdzie tej wiosny mój ojciec został uhonorowany nazwaniem jednej z alejek na Polach Elizejskich jego imieniem.

Wiedzcie, że miliony Afgańczyków podziela wasze wartości. Tak długo walczyliśmy, aby żyć w otwartym społeczeństwie, w którym dziewczynki będą mogły zostawać lekarzami, nasza prasa będzie mogła swobodnie relacjonować wydarzenia, nasza młodzież będzie mogła tańczyć i słuchać muzyki czy chodzić na mecze piłki nożnej na stadionach, których wcześniej Taliban używał do przeprowadzania publicznych egzekucji – i tak ich użyć może znowu.

Taliban, sam w sobie, nie jest problemem dla Afgańczyków. Pod rządami talibów, Afganistan bez wątpienia stanie się matecznikiem radykalnego islamskiego terroryzmu; spiski przeciwko demokracjom zostaną zawiązane tutaj ponownie [nawiązanie do zamachów z 11 września 2001 r.].

Niezależnie od tego co się stanie, moi mudżahedini i ja będziemy bronić Pandższiru jako ostatniego bastionu afgańskiej wolności. Naszego morale nie da się wzruszyć (…)

Potrzebujemy jednak więcej broni, więcej amunicji i więcej zapasów.

Amerykę i jej demokratycznych sojuszników łączy z Afgańczykami nie tylko wspólna walka przeciwko terroryzmowi. Mamy także wspólną historię wspólnych ideałów i zmagań. Nadal jest wiele rzeczy, które możecie zrobić, aby wspomóc sprawę wolności. Jesteście naszą jedyną nadzieją.

Komentarz

Ahmad Massoud z pewnością ma lekkie pióro i dokładnie wie w jakie struny uderzyć. Moim zdaniem nawet sam wybór gazety, w której opublikował swój apel o pomoc nie jest przypadkowy – Washington Post to jedna z najchętniej czytanych gazeta na amerykańskim Kapitolu i w różnych amerykańskich agencjach rządowych. Wielu amerykańskich polityków jest złych na Bidena za sposób w jaki USA wycofało swoje wsparcie dla rządu afgańskiego. Ci ludzie będą teraz naciskać na Bidena, żeby pomógł ludziom Massouda.

Obawiam się jednak, że obrońcy Pandższiru nie doczekają się amerykańskiej pomocy. Administracja Bidena ma ogromny problem z szybkim podejmowaniem decyzji – już od kilku miesięcy różni specjaliści apelowali do prezydenta, żeby szybciej ewakuował afgańskich tłumaczy. I co to dało? Nic. Massoud może obudzić sumienie wielu polityków na Kapitolu, ale wątpię że jego apel spotka się z pozytywnym odbiorem w Białym Domu.

Massoud zdaje sobie sprawę, że jego szanse na prowadzenie wojny partyzanckiej w dolinie Pandższiru są małe. Jego ludzie nie są liczni, a talibowie – po przejęciu zapasów afgańskiej armii – mają ogromną przewagę sprzętową.

Pomóc mógłby mu jakiś szczęśliwy splot wydarzeń jak np. wybuch lokalnych buntów przeciwko talibom w innych częściach kraju. Już dzisiaj doszło zresztą do strzelaniny w Dżalalabadzie (na wschód od stolicy), gdy młodzież paradowała ulicami miasta z flagą Afganistanu a nie flagą Emiratu. Ta sytuacja to jednak póki co odosobniony akt. Talibowie starają się póki co nie prowokować mieszkańców niedawno podbitych ziem i nie wprowadzają „porządków” znanych z lat 90. – przynajmniej w stolicy i okolicznych miastach, gdzie jest dużo zachodnich mediów (co innego w Kandaharze, gdzie doszło do kilkunastu egzekucji).

Nic też dziwnego, że Massoud nie wyklucza, że – w sytuacji gdy pomoc z Zachodu nie przyjdzie – będzie zmuszony paktować z talibami. Już teraz jego wysłannik, Mahdi Husajni, ma prowadzić z talibami rozmowy. Dziennikarze emirackiego The National News, którzy rozmawiali z Husajnim, twierdzą, że warunki syna lwa Pandższiru są proste: talibowie mają nie próbować atakować doliny Pandższirzu i zgodzić się na inkluzywny rząd, w którym zasiedliby przedstawiciele mniejszości. Przyjęcie tych warunków oznaczałoby stworzenie na terenie Pandższiru swoistej autonomii.

Odpowiedzi talibów jednak nie ma. Źródła pro-talibskie twierdzą, że po upadku Kabulu, talibowie są pewni siebie i z politowaniem patrzą na młodego Massouda, nie uważając że jest on zdolny do stworzenia zorganizowanego ruchu oporu.

Niedaleko wejść do doliny Pandższiru już teraz dochodzi do sporadycznych potyczek między talibami a siłami Massouda. Każda ze stron, nieco w zawieszeniu, analizuje swoje opcje i możliwe posunięcia. Stan taki nie może jednak trwać wiecznie.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Doceniasz moją pracę? Możesz postawić mi wirtualną kawę, klikając w przycisk obok.

Zostań patronem Bloga

Możesz zostać także stałym Patronem Bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do moich artykułów i udział w sesjach Q&A. Tutaj znajdziesz szczegóły.

TOMASZ RYDELEK

Autor, założyciel Pulsu Lewantu

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Tomasz Rydelek

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera, a już żaden tekst Cię nie ominie.

Zostań stałym Patronem bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do artykułów i udział w sesjach Q&A.