W niedzielę wieczorem konwoje syryjskiej armii rządowej – na zaproszenie kurdyjskich władz – zaczęły wjeżdżać na terytoria kontrolowane dotychczas przez SDF. Tymczasem Erdogan stwierdził, że „operacja syryjska” będzie nadal prowadzona. W kilka godzin później, wspierani przez Turcję, rebelianci rozpoczęli szturmowanie syryjsko-kurdyjskich pozycji pod Manbij. Czy wejście armii rządowej do gry o północno-wschodnią Syrię faktycznie coś zmienia w syryjskiej układance?
Porozumienie pod osłoną nocy
Wczoraj po południu pojawiły się informacje mówiące o tym, że rząd w Damaszku i siły SDF osiągnęły porozumienie, na mocy którego granica syryjsko-turecka ma zostać zabezpieczona przez jednostki SAA (Syryjska Armia Arabska, wierna rządowi). Wkrótce wiadomość ta została potwierdzona przez rządową agencję prasową – SANA – a po internecie zaczęły krążyć pierwsze zdjęcia konwojów SAA wjeżdżających na terytoria kontrolowane przez SDF.
Przez całą noc sytuacja była jednak niepewna. Cały czas pojawiały się niesprawdzone informacje o pojawieniu się rosyjskich samolotów nad Kobane, czy zatrzymywaniu konwojów SAA przez resztki amerykańskiego kontyngentu. Dopiero nad ranem sytuacja zaczęła się klarować.
Damaszek wkracza do akcji
SAA wkroczyła m.in. do Tabki nad Eufratem, Manbij na zachodnim brzegu Eufratu oraz do Ayn Issa na wschodnim brzegu. Tym samym – poza dwoma wyjątkami – SAA nie weszła do 30-kilometrowych stref bezpieczeństwa, które Turcy chcą ustanowić wzdłuż swojej granicy z Syrią. Dwa wyjątki, o których wspomniałem to:
- Kamiszlo, leżące na granicy, które zostało opuszczone przez SDF. Kurdyjskie posterunki zostały natomiast momentalnie zajęte przez SAA, która od wielu lat wspólnie z SDF kontrolowała miasto;
- Manbij na zachodnim brzegu Eufratu, gdzie jeszcze w nocy wjechały pierwsze oddziały SAA.
Turcja odpowiada
O ile Turcy raczej nie byli zainteresowani samym Kamiszlo, to Manbij jest dla nich solą w oku. Miasto ma duże znaczenie strategiczne, bo prowadzi przez nie droga M4, a poza tym jest największym ośrodkiem miejskim między Aleppo a Eufratem. Miasto ma dla Turków także znaczenie symboliczne, bo – biorąc pod uwagę liczbę amerykańsko-tureckich umów dotyczących kontroli nad miastem – Manbij stało się symbolem rozdźwięku między Ankara a Waszyngtonem co do „kwestii kurdyjskiej”.
Nic też dziwnego, że Turcja zareagowała bardzo nerwowo na wieść o wjeździe SAA do Manbij. Jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek, część oddziałów rebelianckiej NSA zostało przesunięte spod Tell Abyad i Ras al Ayn pod Manbij na zachodni brzeg Eufratu. Jedną z przesuniętych jednostek jest Ahrar al-Sharqiya, która jeszcze w sobotę operowała ok. 120 km od Manbij.
Dzisiaj natomiast, około południa, Erdogan skomentował ruchy SAA w następujący sposób: „Jesteśmy zdeterminowani, aby kontynuować naszą operację do końca, bez zwracania uwagi na groźby. Dokończymy pracę [inwazję], którą zaczęliśmy. Nasza walka będzie kontynuowana aż do ostatecznego zwycięstwa”.
Nieustępliwa Turcja
Słowa Erdogana dobitnie podkreślają obecne stanowisko Turcji wobec północno-wschodniej Syrii. Wycofanie się Amerykanów znad granicy dało Turcji możliwość spacyfikowania syryjskich Kurdów i przeprowadzenia czystek etnicznych, które na wiele lat wygaszą „kurdyjski żywioł” po drugiej stronie granicy. Turcja nie zrezygnuje z tej możliwości tak łatwo, a już na pewno nie przestraszy się kilku oddziałów SAA wyposażonych w przestarzałe T-55 czy T-72. Widzimy to właśnie teraz – w poniedziałek wieczorem, NSA, z tureckim wsparciem ogniowym, rozpoczęła ofensywę na Manbij, bardzo szybko zdobywając kilka wiosek i dwa czołgi należące do SAA.
Dla Turcji bez znaczenia pozostaje także to, czy USA i UE obłożą ją sankcjami. Z punktu widzenia Ankary sankcje te są krótkoterminowe i obliczone na zagłaskanie anty-turecko nastawionej opinii publicznej. Tymczasem cele Turcji są długoterminowe – zmiana struktury etnicznej północno-wschodniej Syrii na pokolenia.
Rosjanie (zdając sobie sprawę z planów Turcji), jeszcze na kilka miesięcy przed inwazją, próbowali przekonać Ankarę, aby odnowiła z Damaszkiem układ z Adany (1998) o wzajemnym zwalczaniu PKK. Na jego podstawie SAA wróciłaby na syryjsko-turecką granicę. Temat ten jak bumerang wrócił 9 kwietnia, gdy Turcja rozpoczęła bombardowania Kurdów. Ankara wydaje się jednak uznawać układ z Adany za rozwiązanie pośrednie, które w pełni nie zaspokoi jej „pragnień”. Odnowienie obietnic z Adany co prawda zabezpieczyłoby granicę, ale nie dałoby Turcji żadnych długoterminowych korzyści, bo w pewnym momencie Bashar Assad – podobnie jak jego ojciec Hafez – mógłby zacząć wykorzystywać PKK do destabilizowania południowej Turcji.
Na kursie kolizyjnym
Podsumowując, turecka operacja w Syrii będzie prowadzona nadal. Turcja jest całkowicie zdeterminowana do tego, aby utworzyć w Syrii 30-kilometrowe strefy bezpieczeństwa – Turcja zdaje się niezainteresowana terenami położonymi dalej, gdyż są to w większości ziemie etnicznie arabskie, a ponadto znajduje się na nich wiele miejsc odosobnienia dla osób oskarżanych o współpracę z IS, którymi Turcja nie chce się zająć.
Jedyną siłą, która mogłaby teraz Turcji w tym przeszkodzić są Rosjanie, jednak oni – o ile zainteresowani zajęciem części terenów SDF, zwłaszcza tych bogatych w złoża surowców energetycznych – nie są chętni na konfrontację z Ankarą. Pojawiają się także różne pośrednie sygnały, że Moskwa zapewniła Turcję, że nie będzie próbować storpedować tureckiej ofensywy. Sygnalizował to dzisiaj Erdogan, gdy zapytany o stanowisko Rosji wobec „operacji Źródło Pokoju”, odpowiedział: „Obecnie jest wiele plotek na ten temat. Jednak szczególnie dzięki ambasadzie [rosyjskiej w Turcji?] i z pozytywnym podejściem Rosji w stosunku do Kobane, wydaje się że nie będzie żadnych problemów”.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest obecnie ten, w którym Turcja zajmie wszystkie tereny położone na północ od drogi M4 (być może z wyjątkiem Hasaki), natomiast Damaszkowi przypadnie reszta terenów – tak jak na mapie poniżej. Oczywiście jest to tylko jedna z opcji, bo konflikt syryjski potrafi zaskoczyć, ale moim zdaniem taki obrót sprawy jest najbardziej prawdopodobny.
Pytanie jednak jak takie jednostronne zachowania Turcji, które stanowią jednoznaczne pogwałcenie formatu astańskiego, wpłyną na przyszłość konfliktu syryjskiego. Już teraz były ogromne problemy przy wybieraniu członków Syryjskiego Komitetu Konstytucyjnego. Gdy Turcja nabierze wiatru w żagle może zwiększyć swoje żądania, a to w żadnym stopniu nie przyczyni się do wygaszenia konfliktu.