Wczoraj Joe Biden gościł w Białym Domu premiera Iraku, Mustafę Kadhimiego. Politycy wspólnie ogłosili że wraz końcem 2021 r. dobiegnie końca „misja bojowa” (ang. combat mission) wojsk USA w Iraku. Co kryje się za tym enigmatycznym stwierdzeniem? Czy oznacza to, że Irak będzie kolejnym po Afganistanie, krajem który wkrótce opuszczą amerykańscy żołnierze?
Ostatni konwój
Wczesnym rankiem 18 grudnia 2011 r. kilka opancerzonych wozów US Army wyruszyło w swoją ostatnią trasę. Po kilku godzinach jazdy, po – skąpanych w słońcu – drogach południowego Iraku, konwój dotarł do przejścia granicznego z Kuwejtem. W ten sposób, 8 lat po obaleniu Saddama Husajna, ostatni amerykański oddział wycofywał się z Iraku.
Amerykanie myśleli, że już nigdy nie będą musieli wracać do Bagdadu, przynajmniej nie jako żołnierze. Stanowisko Waszyngtonu wobec Iraku dobrze oddał w tamtym czasie prezydent Obama, który 14 grudnia 2011 r., witając w forcie Bragg weteranów wojny w Iraku powiedział: „Ameryka pozostawia za sobą suwerenny, stabilny i samowystarczalny Irak”. Ten cytat nie zestarzał się dobrze.
W trzy lata później ISIS zajęło Mosul i stanęło u bram Bagdadu. Sytuacja była tak tragiczna, że rząd Iraku musiał prosić Amerykę o pomoc. Wkrótce później żołnierze USA wrócili do Iraku.
Trump i Solejmani
Obecność wojskowa USA nad Eufratem i Tygrysem zawsze budziła wśród Irakijczyków skrajne emocje. Szczególnie krytyczni wobec obecności USA w Iraku byli członkowie pro-irańskich milicji wchodzących w skład PMU (Siły Mobilizacji Ludowej, ochotnicza formacja powołana w 2014 r. do walki z ISIS).
Gdy w maju 2018 r. prezydent Trump wypowiedział JCPOA oraz obłożył Iran sankcjami, Irak stał się polem bitwy, na którym zaczęły ścierać się wpływy Waszyngtonu i Teheranu. Kulminacyjnym momentem tej rywalizacji był przełom 2019 i 2020 r., gdy członkowie pro-irańskich milicji zaatakowali amerykańską ambasadę w Bagdadzie, Trump wydał rozkaz zabicia gen. Solejmaniego, a Irańczycy ostrzelali bazę Al Assad, w której stacjonowali amerykańscy żołnierze.
Amerykanie muszą odejść
Po zabójstwie Solejmaniego, iracki parlament przyjął uchwałę zobowiązującą rząd do pozbycia się amerykańskich wojsk z kraju. Uchwała ta co prawda nie ma mocy wiążącej (są także wątpliwości czy w momencie jej podjęcia na sali istniało kworum), jednak jest ona powszechnie używana przez pro-irańską frakcję w Bagdadzie do krytykowania USA i nazywania Amerykanów „okupantami”, niechcącymi się podporządkować decyzji irackiego parlamentu i narodu.
Za takimi anty-amerykańskimi deklaracjami szybko poszły czyny. Pro-irańskie milicje zaczęły regularnie atakować bazy wojskowe, na terenie których stacjonowali Amerykanie. Co istotne Amerykanie nie posiadają własnych baz w Iraku. Wszystkie bazy są współdzielone z iracką armią. W efekcie podczas ostrzału baz milicje narażają nie tylko Amerykanów, ale także swoich rodaków służących w wojsku. Regularnie próbowano także ostrzeliwać amerykańską ambasadę w Bagdadzie. Większość tych ataków kończyła się bez ofiar, jednak nieustający ostrzał amerykańskich placówek stał się ogromnym problemem wizerunkowym dla Waszyngtonu.
Nowemu rządowi premiera Kadhimiego co prawda udało się dwukrotnie zatrzymać napastników odpowiadających za te ataki, jednak za każdym razem – po presji i groźbach ze strony pro-irańskich milicji – irackie siły specjalne (ISOF) puszczały napastników wolno.
Strategiczny dialog
W tej sytuacji, jeszcze w czasie prezydentury Trumpa, Waszyngton zdecydował rozpocząć tzw. strategiczny dialog z władzami w Bagdadzie, który sprowadzał się głównie do dwóch kwestii: zacieśnienia współpracy gospodarczej i politycznej, w zamian za ograniczenia przez Bagdad współpracy z Iranem. W ramach tego „nowego rozdania”, Amerykanie przeprowadzili reorganizację swoich sił w Iraku, zmniejszając wielkość swojego kontyngentu o połowę (z 5.000 do 2.500 żołnierzy) oraz opuszczając część baz wojskowych.
To pozwoliło wyciszyć konflikt z pro-irańskimi bojówkami. Jednak tylko na kilka miesięcy. Gdy stało się jasne, że Trump przegrał wybory, a jego następcą zostanie Biden, pro-irańskie grupy ponownie zintensyfikowały swoje działania wymierzone w siły USA. Jest to pokłosiem faktu, że pro-irańskie grupy postrzegają administrację Bidena jako mniej skłonną do użycia siły i eskalacji konfliktu z Iranem. Wiatru w żagle pro-irańskiej frakcji daje także zbliżający się termin zakończenia wycofywania się Amerykanów z Afganistanu.
Wizyta w Białym Domu
Właśnie w takiej atmosferze, premier Kadhimi odwiedził USA. Jest to już jego druga wizyta w Ameryce, ostatnio był tutaj rok temu, gdy prezydentem był jeszcze Trump. Jeszcze przed przyjazdem Kadhimiego do Waszyngtonu, dobrze poinformowane irackie źródła twierdziły, że premier chce wynegocjować z Bidenem wycofanie się amerykańskich wojsk z Iraku. Sam premier też nie pozostawiał tutaj żadnych wątpliwości. Przed wizytą w USA Kadhimi udzielił wywiadu Associated Press, w którym wprost stwierdził że Irak „nie potrzebuje już amerykańskich oddziałów bojowych”. Dlaczego Kadhimi, który uchodzi w Waszyngtonie za polityka pro-amerykańskiego, chce wycofania się Amerykanów z Iraku?
Przede wszystkim muszę sprostować jedną rzecz. Kadhimi to faktycznie polityk pro-amerykański. Jednocześnie jednak wywodzi się z rodziny o mocnych tradycjach nacjonalistycznych, które sam także reprezentuje. Kadhimi jest zwolennikiem silnych rządów i centralizacji aparatu władzy. Oznacza to, że chce nie tylko podporządkować sobie pro-irańskie milicje, ale także dąży do ukrócenia amerykańsko-irańskiej wojny o wpływy, która toczy się na terenie Iraku. Wycofanie oddziałów bojowych USA z Iraku byłoby dużym krokiem na drodze do wzmocnienia autorytetu Bagdadu. Ma to szczególne znaczenie dla rządu federalnego zwłaszcza teraz, gdy Irak przygotowuje się do przedterminowych wyborów, które mają odbyć się w październiku.
Druga ważna kwestia to fakt, że Kadhimi pojechał do Waszyngtonu rozmawiać tylko o wycofaniu się tzw. oddziałów bojowych (ang. combat troops). Kadhimi to pragmatyk i wie, że iracka armia nadal potrzebuje amerykańskich szkoleń, danych wywiadowczych oraz wsparcia logistycznego chociażby w zakresie utrzymania gotowości bojowej swoich F-16.
Podsumowując o ile wywiad Kadhimiego dla Associated Press i decyzja, którą Biały Dom ogłosił podczas wizyty premiera o wycofaniu „combat troops” zrobiła wielkie zamieszanie w mediach, o tyle jej realny wpływ na sytuację w Iraku jest stosunkowo mały. Z jednej strony premier Kadhimi może chwalić się w parlamencie, że udało mu się pozbyć oddziałów bojowych USA z kraju. Z drugiej jednak strony Irak będzie mógł nadal korzystać z wszelkich benefitów, które idą za amerykańską obecnością wojskową w kraju.
Decyzja o wycofaniu się „combat troops” z Iraku to pewien zabieg semantyczny, językowy. Już od 2020 r. amerykańska misja w Iraku nie ma nic wspólnego z działaniami zaczepnymi. Amerykanie skupiają się wyłącznie na zbieraniu materiałów wywiadowczych oraz szkoleniu sił irackich. „Combat troops” stacjonują na terenie Iraku, jednak jest to może ok. 500 żołnierzy z 2,5-tysięcznego kontyngentu USA w Iraku.
Mamy więc sytuację, w której media mówią o odwrocie USA z Iraku. Tego odwrotu de facto jednak nie ma. To co uzgodnili Kadhimi i Biden w Waszyngtonie to bardziej reorganizacja sił USA i zmiana ich statusu.
Kadhimi rozprawi się z milicjami?
Tak jak wspomniałem, Kadhimi zdaje się uważać że ogłoszenie wycofania „combat troops” z Iraku, wzmocni jego autorytet i da mu większą swobodę w rozprawieniu się z pro-irańskimi milicjami. Dotychczas gdy premier próbował ograniczyć wpływy pro-irańskich milicji, bojownicy tych formacji zarzucali mu że działa na zlecenie Ameryki. Teraz – gdy amerykański kontyngent zajmie się wyłącznie szkoleniem irackiej armii – takie argumenty powinny przestać padać a Kadhimi powinien mieć otwartą drogę do rozprawy z milicjami. Tyle jeśli idzie o teorię.
Moim zdaniem w praktyce zmiana statusu sił USA w Iraku niewiele zmieni gdy idzie o wpływy pro-irańskich milicji. Bojownicy prawdopodobnie nadal będą żądali całkowitego wycofania się Amerykanów i nie przestaną atakować amerykańskich baz oraz ambasady. Wątpliwe, żeby milicje teraz w jakiś magiczny sposób dały się podporządkować Kadhimiemu. Bo niby dlaczego? W Iraku obowiązuje prawo silniejszego i dopóki Kadhimi nie znajdzie sposobu na przechytrzenie milicji, dopóty jego próby podporzadkowania sobie PMU będą kończyły się niepowodzeniem.
Powtórzenie scenariusza afgańskiego?
Cześć źródeł twierdzi, że to nie premier Kadhimi naciska na zmianę roli amerykańskich sił w Iraku. Twierdzą oni, że to administracja Joe Bidena chce wycofać się z Iraku, tak jak robi to w Afganistanie. Moim zdaniem takie opinie świadczą o całkowitym niezrozumieniu pozycji USA w regionie.
Przede wszystkim stała obecność wojskowa w Iraku jest niezbędna Amerykanom do zaopatrywania swojego małego kontyngentu w Syrii. Ze względu na turecką krytykę współpracy amerykańsko-kurdyjskiej, kanał iracki jest jednym sposobem w jaki Amerykanie mogą zaopatrywać swojego wojska w Syrii.
Poza tym utrzymywanie małych sił w Syrii i Iraku pozwala Amerykanom na stałe monitorowanie ruchów Iranu i Rosji w regionie, co dostarcza nieocenionych danych wywiadowczych.
Amerykanie zdają się obawiać także, że bez obecność US Army nad Tygrysem i Eufratem, Irak znalazłby się pod całkowitą kontrolą Teheranu, a Waszyngton utraciłby jakikolwiek wpływ na sytuację w tym państwie.
Powrót ISIS?
Cześć osób może obawiać się, że zmniejszenie amerykańskiej obecności wojskowej w Syrii i przejście z misji bojowej do szkoleń, może szybko doprowadzić do odrodzenia się ISIS. Moim zdaniem takie obawy są nieuzasadnione.
Przede wszystkim w Iraku nie ma obecnie warunków, które w ogóle pozwoliły ISIS zająć Mosul i północną część kraju – tj. poważnego konfliktu między sunnicką północą a zdominowanym przez szyitów rządem federalnym w Bagdadzie. Dodatkowo zdolności operacyjne ISIS w Iraku także są niewielkie. Jeszcze latem 2020 r. bojownicy ISIS byli w stanie przeprowadzić zakrojone na szeroką skalę ataki w kilku irackich prowincjach, jednak obecnie są cieniem swojej dawnej potęgi. Siły bezpieczeństwa cały czas wyłapują niedobitki ISIS i likwidują kolejne siatki organizacji. Co prawda pewnym niebezpiecznym zjawiskiem są zamachy bombowe w Bagdadzie (tylko w tym roku doszło do trzech takich ataków), jednak wydaje się że były one spowodowane lukami bezpieczeństwa w samym Bagdadzie a nie pogorszeniem się bezpieczeństwa w całym kraju.
Zwycięstwo Teheranu
Osobiście uważam, że o ile zmiana roli amerykańskiego kontyngentu w Iraku i wycofanie części sił z tego kraju, na kilka miesięcy ustabilizuje sytuację w Iraku (w szczególności zmniejszy się liczba ataków na amerykański placówki), to będzie to poprawa tylko i wyłącznie chwilowa.
Pro-irańskie grupy są zdeterminowane do całkowitego usunięcia Amerykanów z Iraku i zmianę roli amerykańskiego kontyngentu odbiorą nie jako „kompromis”, lecz jako dowód słabnącej pozycji Waszyngtonu. Dlatego nawet jeśli okresowo zmniejszą liczbę ataków na amerykańskie bazy, to wkrótce i tak ostatecznie je wznowią, żądając całkowitego odwrotu USA z Iraku. Waszyngton nigdy natomiast nie zgodzi się na całkowity odwrót z Iraku, obawiając się że Bagdad zostanie całkowicie uzależniony od Teheranu.
Ten konflikt interesów między pro-irańskimi milicjami a kontyngentem USA to szybka droga do eskalacji sytuacji w Iraku. Tej eskalacji nie zatrzyma częściowe wycofanie się Amerykanów czy zmiana statusu sił amerykańskich. Tutaj trzeba patrzyć szerzej. Do uspokojenia sytuacji jest osiągnięcie kompromisu przez USA i Iran w sprawie JCPOA (umowa regulująca kwestie irańskich prac nad energią jądrową, podpisana w 2015 r.). Rozmowy w tej sprawie toczą się już w Wiedniu.
Tak samo jestem pesymistycznie nastawiony co do wzmocnienia pozycji premiera Kadhimiego. Wynegocjowanie zmiany statusu sił USA z Iraku, wzmocni autorytet Kadhimiego i prawdopodobnie ułatwi mu przeprowadzenie przedterminowych wyborów. Problem polega jednak na tym, że sam Kadhimi w tych wyborach udziału nie weźmie, a dotychczasowa elita polityczna Iraku jest zainteresowana wyłącznie utrzymaniem status quo. W efekcie przedterminowe wybory, które były jednym z głównych żądań młodych Irakijczyków protestujących na przełomie 2019 i 2020 r. nie przełożą się na odwrócenie trendów w irackiej polityce. Wpływy USA będą nadal słabnąć, a coraz większe znaczenie będą odgrywały grupy pro-irańskie.
Moim zdaniem rząd Kadhimiego jest swoistą anomalią, pro-amerykańskim rządem w kraju, którego elita polityczna jest w dużej mierze uzależniona od Iranu.
Wszystko to prowadzi nas do wniosku, że Teheran nadal wygrywa z Amerykanami walkę o Irak. Póki co nic nie zapowiada tutaj zmiany. Co prawda część młodych Irakijczyków przejawia poglądy nacjonalistyczne i anty-irańskie, jednak wydaje się że grupa ta jest zbyt słaba, aby wygrać konfrontację z aparatem represji państwowej i zaprowadzić realną zmianę w irackiej polityce wewnętrznej i zagranicznej.