W środę w Bagdadzie gości prezydent Macron. Jednym z tematów, który francuski prezydent poruszył podczas rozmów z Irakijczykami było wznowienie współpracy w zakresie wspólnej budowy reaktora atomowego w Iraku. To bardzo ciekawa propozycja, która zabiera nas w podróż do szalonych lat 70.
Połowa lat 70. Irak.
Od 1968 r. krajem rządzi partia Baas. Młody, 35-letni, Saddam Husajn nie posiada jeszcze dominującej pozycji w państwie, nadal musi dzielić się nią ze swoim kuzynem, prezydentem Ahmedem Bakrem, który jednak pozostawia Husajnowi ogromną swobodę w działaniu, ostatecznie usynowiając nawet Saddama – jednocześnie nie rozumiejąc, że to właśnie to właśnie przebiegły krewniak wbije w 1979 r. ostatni gwoźdź do jego politycznej trumny.
W latach 70. Irak jest u szczytu swojego bogactwa. Ogromne wpływy ze sprzedaży ropy naftowej i wielkie projekty infrastrukturalne rozpoczęte jeszcze za czasów monarchii w latach 50., przynoszą wreszcie owoce, a państwowy skarbiec jest pełny.
Młody wiceprezydent Saddam Husajn uznaje, że to bogactwo trzeba wykorzystać do jeszcze szybszej modernizacji kraju. Podejmuje wiele inicjatyw, sprowadzając chociażby do kraju tysiące Egipcjan, którzy mają zająć się uprawą irackiej ziemi – w przededniu wojny z Iranem liczba egipskich robotników w Iraku wyniesie ok. 1 mln osób.
Jednak to nie gospodarka stała się głównym zainteresowaniem Saddama, lecz wojsko. Za zgodą Bakra i z walizką pełną pieniędzy, Saddam postanowił wyposażyć irackie wojsko w najnowocześniejszy sprzęt. Od kogo jednak go kupić?
Jakkolwiek niewygodnie zabrzmi do dla możnych współczesnego świata, to nie tylko Związek Radziecki był zainteresowany handlowaniem z Saddamem. W kolejce po kontrakt w Bagdadzie ustawiali się wszyscy, Niemcy, Anglicy czy Francuzi – często nawet naginając krajowe prawo, aby tylko podpisać lukratywny kontrakt z Saddamem.
To właśnie Francuzi nawiązali najbliższą współpracę z Irakiem. Na podstawie serii kontraktów do irackich wojsk trafiły: myśliwce Mirage F1, śmigłowce Gazelle, czy pociski rakietowe Exocet. Dodatkowo Irak miał zostać partnerem Francji w produkcji myśliwców Mirage 2000 – ostatecznie do tego nie doszło ze względu na wojnę z Iranem.
Prawdziwą „bombą” była jednak sprzedaż w 1975 r. dwóch reaktorów jądrowych Irakijczykom. Było to duże zaskoczenie, bo wcześniej nawet Sowieci odmówili Bagdadowi sprzedaży reaktora, podejrzewając że może on zostać wykorzystany do produkcji broni jądrowej.
Umowę na dostawę do Iraku dwóch reaktorów – tak jak dużej części uzbrojenia – podpisał Jacques Chirac, ówczesny premier Francji, który wszedł w bardzo bliskie relacje, niemal przyjacielskie, z Saddamem.
Propozycja Macrona odwołuje się właśnie do tej umowy z 1975 r. podpisanej przez Chiraca i Saddama.
Słowem zakończenia, trzeba przyznać że francuska współpraca z Bagdadem trwała niemal do końca rządów Saddama. Paryż wziął udział co prawda udział w operacji Pustynna Burza, która miała na celu wyprzeć Irakijczyków z Kuwejtu w 1991 r. Jednak gdy ekipa Busha szykowała się do wojny z Saddamem w 2003 r., a Chirac był wówczas prezydentem Francji, Paryż odmówił Waszyngtonowi wsparcia wypowiadając się bardzo krytycznie o potencjalnym konflikcie.
A co z francuskimi reaktorami, które miały trafić do Iraku? Ostatecznie do Iraku trafił tylko jeden z nich, i w 1981 r. został zniszczony w nalocie izraelskiego lotnictwa, a akcja ta przeszła do historii pod nazwą „Operacja Opera”.