W ciągu ostatnich dwóch miesięcy na terytorium Iraku miało miejsce pięć tajemniczy ataków wymierzonych w bojowników PMU. Wiele wskazuje, że za atakami stoi Tel Awiw. Czy Irak staje się właśnie nowym frontem izraelsko-irańskiej wojny? Jeśli tak, to dlaczego?
Imperium kontratakuje
7 lipca 1981 r. izraelskie F-16, w ramach operacji Opera, zbombardowały iracki reaktor atomowy Osirak, położony pod Bagdadem. Był to ostatni raz, gdy izraelskie lotnictwo przeprowadziło lot bojowy nad Irakiem. Aż do teraz. Ostatnie ataki na bazy PMU zdają się wskazywać, że – po 38 latach od operacji Opera – Izraelczycy wrócili na irackie niebo.
Przypomnijmy, 19 lipca doszło do wybuchu w bazie Al-Shuhada, 28 lipca w Camp Ashraf, 12 sierpnia w bazie Saqr a 20 sierpnia w bazie lotniczej Balad. Ostatnim „tajemniczym” atakiem był ten z 25 sierpnia, gdy konwój Kataib Hezbollah został zaatakowany w okolicy miasta Al-Ka’im, niedaleko granicy iracko-syryjskiej.
Wspomniane pięć ataków łączy wspólny mianownik – we wszystkich z nich celem były jednostki wchodzące w skład PMU (Popular Mobilization Forces). PMU to koalicja irackich ugrupowań paramilitarnych powstałych w 2014 r., gdy wojska Kalifatu maszerowały na Bagdad. W skład PMU wchodzi wiele różnorodnych ugrupowań, jednak najpotężniejsze z nich (np. Kata’ib Hezbollah czy Asa’ib Ahl al-Haq) są ściśle powiązane z Iranem, który dostarcza swoim irackim sojusznikom m.in. pokaźne ilości sprzętu wojskowego oraz doradców z IRGC.
Od wielu lat Waszyngton, jak i Tel Awiw, wyrażają poważne wątpliwości odnośnie działalności PMU, traktując tę formację jako „irańskiego konia trojańskiego”, który ostatecznie ma przejąć władzę w Bagdadzie. Rok 2018 pokazał, że obawy te były uzasadnione. Otóż w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych wzięli udział m.in. byli członkowie PMU, którzy utworzyli własną polityczną koalicję pod nazwą „Sojuszu Podboju”. Przewodniczącym koalicji został Hadi Al-Amiri – dowódca Organizacji Badr i weteran wojny iracko-irańskiej (walczył po stronie Iranu). Start Sojuszu Podboju w wyborach okazał się ogromnym sukcesem – pro-irańska koalicja uzyskała drugi najlepszy wynik i zdobyła aż 48 mandatów, co pozwoliło jej wziąć udział w formowaniu rządu.

Oczyścić dom, dzieci…
Poprzedni premier Iraku, Haider al-Abadi, dobrze zdawał sobie sprawę z zagrożenia jakie stanowi PMU. Dlatego w marcu 2018 r. wydał dekret, na mocy którego PMU miało zostać inkorporowane do regularnych sił zbrojnych Iraku. Z jednej strony doprowadziłoby to do podniesienia roli tych bojówek, lecz z drugiej ściślej związałoby PMU z państwem i pozwoliło skuteczniej przeciwdziałać irańskiej infiltracji.
Ostatecznie jednak implementacja dekretu Abadiego zakończyła się całkowitą klęską. W zasadzie tylko oddziały powiązane w Muktadą as-Sadrem i ajatollahem Ali as-Sistanim oddały się do dyspozycji premiera. W kilka miesięcy później Abadi z kretesem przegrał majowe wybory i został odsunięty od władzy, a na stanowisku premiera zastąpił go technokrata Adil Abd al-Mahdi.
Nowy premier 1 lipca 2019 r. wydał kolejny dekret – będący w dużym stopniu powtórzeniem aktu Abadiego. Jednak wiele wskazuje, że jego zmagania z PMU także zakończą się fiaskiem.

Kto stoi za atakami na PMU?
Tajemnicze ataki na oddziały PMU wywołały wiele pytań, z których najważniejsze brzmi: Kto stoi za atakami? Zdaniem wiceszefa PMU, Abu Mahdiego al-Muhandisa, odpowiedź jest prosta: Izrael. Wtóruje mu wielu wysoko postawionych członków PMU. Sam rząd Iraku jest dużo bardziej powściągliwy i mówi o „nieznanych sprawcach”. Czy faktycznie możliwe jest, aby Izrael zaangażował się w bombardowanie pro-irańskich oddziałów w Iraku?
Opcja ta wydaje się dość prawdopodobna. Co prawda nikt w Tel Awiwie nie przyznaje się wprost do ataków, jednak wypowiedzi Netanjahu zdają się sugerować że faktycznie coś jest na rzeczy. Otóż izraelski premier powiedział m.in.: „I don’t give Iran immunity anywhere. Iran is a country, power, who has declared her desire to annihilate Israel. She is trying to establish bases against us everywhere. In Iran itself, in Lebanon, in Syria, in Iraq, in Yemen” oraz „Of course, I gave the security forces a free hand and instructed them to do anything necessary to thwart Iran’s plans”.
Wersję o izraelskich atakach mieli potwierdzić także amerykańscy oficjele, do których dotarł New York Times czy Associated Press. W rozmowach z dziennikarzami mieli oni przyznać także, że ataki na Irak odbywają się nie tylko za wiedzą Waszyngtonu, ale także za jego zgodą.
Jednocześnie jednak nie ma jednoznacznych dowodów, które potwierdziłyby izraelskie zaangażowanie w Iraku. Dlatego też część osób zaczęła wysuwać hipotezy, że za atakami stoi nie Tel Awiw, lecz Saudowie i SDF (potwierdzać tę teorię ma czerwcowa wizyta Thamera al-Sabhana w Deir Ezzor), czy nawet anty-irańskie stronnictwo w irackim korpusie oficerskim. Teorie te, o ile ciekawe, wydają się jednak być „wyssanymi z palca”.
Moim zdaniem za atakami stoi nie kto inny jak Tel Awiw. Nie wykluczam jednak, że izraelskie operacje wspierane są, w jakimś stopniu, przez „życzliwych Irakijczyków”, SDF czy Amerykanów.
Irańskie zagrożenie czy kiełbasa wyborcza?
Przyjmując, że za atakami faktycznie stoi Tel Awiw, można zadać sobie pytanie, dlaczego właśnie teraz izraelskie dowództwo rozszerzyło swoją anty-irańską kampanię na Irak. Moim zdaniem odpowiedź jest prosta. 17 września 2019 r. w Izraelu, po raz drugi w tym roku, odbędą się wybory parlamentarne, które zadecydują o przyszłości politycznej premiera Netanjahu. Dlatego też „Bibi” jest gotów zrobić wszystko, aby wygrać wybory, a – jak wskazują przedwyborcze sondaże – agresywna postawa wobec „irańskiego zagrożenia” zdecydowanie jest dobrze widziana wśród izraelskich wyborców.
Nie doszukiwałbym się w izraelskich atakach na terenie Iraku szerszej strategii. Jest to ruch głównie PR-owy, a jego aspekt militarny jest co najmniej wątpliwy. Jest to swoista kampania wyborcza Netanjahu prowadzona rękoma izraelskiej armii. „Wspaniałe” w swej prostocie posunięcie premiera, może jednak przynieść nieoczekiwane rezultaty.
Otóż kampania izraelska w Iraku jest tylko elementem szerszego planu – generalnego wzrostu aktywności izraelskiego lotnictwa w walce z Irańczykami. W ostatnich tygodniach wyraźnie wzrosła liczba oraz zuchwałość izraelskich operacji w Syrii i Libanie. To natomiast doprowadziło do ostrej reakcji Hezbollahu, który – w związku z wygaszaniem konfliktu w Syrii – wykazuje coraz większą gotowość do konfrontacji z „agresorem z południa”. I tak np. 1 września Hezbollah, po raz pierwszy od 2006 r., ostrzelał terytorium Izraela. W odpowiedzi izraelska artyleria ostrzelała ok. 100 celów w południowym Libanie. Bojąc się przekształcenia tej potyczki w otwartą wojnę, libański premier Hariri, skontaktował się z Waszyngtonem i Pałacem Elizejskim prosząc ich o pomoc w rozładowaniu napięcia.

Izraelska strategia…
Od 2017 r. izraelskie samoloty ponad 200 razy atakowały irańskie cele w Syrii. Tel Awiw uzasadniał to chęcią zapobiegnięcia zbudowania przez Iran stałej obecności w tym kraju. Brak dostępu do danych wywiadowczych uniemożliwia ocenienie faktycznego wpływu działań izraelskiego lotnictwa na działalność Irańczyków w Syrii, lecz wydaje się działania te zakończyły się tylko połowicznym sukcesem.
Izraelczykom udało się utrudnić i spowolnić rozszerzanie irańskich wpływów w południowej Syrii, lecz nie udało im się osiągnąć głównego celu całej operacji – zabezpieczyć północnych granic swojej ojczyzny. Mimo intensywnych nalotów, Irańczycy w Syrii są jak hydra, której głowa ciągle odrasta. Nadzieje związane z negocjacjami z Putinem, które miały pomóc Netanjahu w pozbyciu się IRGC z południowej Syrii, także spłonęły na panewce.
Co gorsza, o ile izraelskie naloty, były początkowo „tolerowane” przez IRGC, SAA czy Hezbollah – to wygaszanie konfliktu w Syrii, doprowadziło do szybkiego zmniejszania się progu tej tolerancji. Obecnie wrogowie Tel Awiwu są dużo bardziej zdeterminowani, aby położyć kres izraelskim działaniom. To natomiast zwiększa ryzyko bezpośredniej konfrontacji – w szczególności na kierunku libańskim. W żaden sposób nie jest to natomiast zgodne z interesem Izraela, gdyż – jak wskazuje część korpusu oficerskiego IDF – państwo to nie jest przygotowane do takiego konfliktu, a jego ewentualny wybuch mógłby skończyć się „upokarzającym impasem”, tak jak wojna lipcowa z 2006 r.

… i jej zgubne skutki
Rozpoczęcie nalotów w Iraku, nawet jeśli ma to być tylko chwilową operacja obliczona na wywindowanie poparcia Netanjahu w wyborach i zakończy się zaraz po wyborach, jest błędem i to z kilku powodów:
- Naloty podkopują pozycję USA w Iraku. Według członków PMU izraelskie lotnictwo korzysta z danych wywiadowczych amerykańskiego kontyngentu stacjonującego w Iraku. Nawet jeśli nie jest to prawda, to nie budzi wątpliwości, że takie postawienie sprawy przez PMU, prowadzi do powrotu radykalnych anty-amerykańskich nastrojów. I nie jest to wcale „czcze gadanie”, bo, ze względu na wypowiedzi członków PMU, premier Mahdi zadecydował że od teraz po irackim niebie poruszać mogą się tylko te samoloty, które dostaną stosowne zezwolenie – takie zezwolenie będą musiały także posiadać samoloty U.S. Air Force. Tym samym do irackiego dyskursu politycznego znowu powraca problem amerykańskiej obecności w Iraku.
- Ataki przeciwko PMU utrudniają poddanie ich ściślejszej kontroli ze strony państwa. Izraelskie działania pozwalają bowiem bojownikom grup paramilitarnych budować swój wizerunek jako „obrońców Iraku przed syjonistycznym reżimem”.
- Jeśli ataki Tel Awiwu będą nadal trwać (w szczególności po wrześniowych wyborach w Izraelu), to ostatecznie może dojść do upadku rządu Mahdiego i pogrążenia się irackiego państwa w głębokim kryzysie politycznym. Trzeba bowiem być świadomym, że Mahdi nie posiada własnej partii politycznej a jego wybór na premiera był kompromisem, nad którym pracowano prawie 2 miesiące. Natomiast powołanie rządu w pełnym składzie zajęło Mahdiemu aż 8 miesięcy. Izraelskie naloty są policzkiem dla irackiego społeczeństwa, a w szczególności dla premiera, gdyż ujawniają jego bezsilność. Jeśli ataki będą nadal trwały, to szybko przełożą się na spadek poparcia Mahdiego, który i tak musi już mierzyć się z rosnącą w siłę opozycją – Ammar al-Hakim i jego „Ruch Mądrości” (19 mandatów) jeszcze w lipcu 2019 r. przeszli do opozycji wobec premiera. Natomiast w połowie sierpnia Muktada as-Sadr (przywódca „Sojuszu Na Rzecz Reform”, 54 mandaty, zwycięzca wyborów) stwierdził, że – jeśli premier nie wypełni swoich obietnic – to także przejdzie do opozycji. Wśród postulatów Sadra znalazły się m.in. walka z korupcją, zapewnienie poszanowania irackiej suwerenności, czy zwiększenie autorytetu państwa.
Od czasu upadku rządów Saddama Husajna Irak doznaje coraz to kolejnych upokorzeń jak chociażby amerykańska okupacja, czy irańskie próby przekształcenia Iraku w swojego satelitę. Teraz natomiast Netanjahu postanowił prowadzić kampanię wyborczą, nie tylko na koszt izraelskiego lotnictwa, ale także stabilności irackiej państwowości. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wraz z wrześniowymi wyborami, naloty ustaną, a Irak nie pogrąży się w kryzysie, który – w czasie wzrostu napięć amerykańsko-irańskich i odradzania się partyzantki IS – mógłby mieć dla Bagdadu katastrofalne skutki.