Groźba tureckiej inwazji

utworzone przez | paź 8, 2019 | Bliski Wschód, Rosja Na Bliskim Wschodzie | 0 komentarzy

Wieczorem, niedzielę 6 października br., Biały Dom wydał oświadczenie, w którym poinformował że wkrótce w północno-wschodniej Syrii rozpocznie się turecka operacja wojskowa, a tamtejszy amerykański kontyngent nie będzie starał się jej w żaden sposób zablokować. Następnego dnia, nad rankiem, Amerykanie rozpoczęli odwrót znad granicy turecko-syryjskiej w głąb Syrii i dalej w kierunku Iraku. Jak wyglądają plany Turcji wobec syryjskiej inwazji i jak może wyglądać turecko-syryjski konflikt?

Krótka lekcja historii

Od momentu załamania się turecko-kurdyjskiego procesu pokojowego w 2015 r. i powstania nieformalnego sojuszu YPG-USA, Ankara z niepokojem przygląda się rozwojowi wydarzeń w Syrii. Ankara obawia się bowiem, że Kurdowie – nie mogąc porozumieć się z Damaszkiem w sprawie federalizacji Syrii – utworzą de facto odrębny twór polityczny, którego nietykalność gwarantować będzie Waszyngton. Zresztą nie chodzi tu nawet o odrębny twór, ale także np. o samą autonomię kurdyjską w Syrii, czy federalizację tego kraju, co – z perspektywy tureckiej – także byłoby niekorzystne.

Turcja obawia się, że kurdyjska administracja w Syrii będzie pomagała PKK, co jeszcze bardziej zdestabilizuje południowo-wschodnią Turcję. Dlatego też Ankara robi wszystko, aby osłabić Rożawę np. prowadząc narrację, że YPG to w rzeczywistości syryjska odnoga PKK, a SDF to w istocie PKK pod innym szyldem. Turcja – traktując działalność Kurdów po drugiej stronie granicy – jako zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa narodowego, nie cofnie się także przed użyciem siły zbrojnej – rozpoczęta w 2016 r. operacja „Tarcza Eufratu” wymierzona była właśnie przede wszystkim w Kurdów a nie w IS, mając na celu uniemożliwienie połączenia się kantonów Afrin i Rożawa.

Turcji udało się w dużym stopniu ograniczyć „kurdyjskie zagrożenie” – przeprowadzając wspomnianą „Tarczę Eufratu”, jak i późniejszą operację „Gałązka Oliwna” przeciwko Afrin. Jednak nadal Ankara nie była w stanie poradzić sobie z największym zagrożeniem płynącym dla niej z południa – siłami kurdyjskimi rozciągniętymi po niemal całej północno-wschodniej Syrii, od Manbij na zachodzie po Hasakę na wschodzie. To własnie te oddziały kurdyjskie były bezpośrednio powiązane z Amerykanami i otrzymywały od nich regularne wsparcie.

Ankara wielokrotnie naciskała na Waszyngton, aby ten przestał wspierać Kurdów, jednak Amerykanie za każdym razem odmawiali – co w dużym stopniu przyczyniło się do kryzysu w stosunkach amerykańsko-tureckich i „romansu” Turcji z Rosją. Przełomem był jednak grudzień 2018 r., gdy – po rozmowie z prezydentem Erdoganem – Trump zapowiedział całkowite wycofanie się amerykańskich wojsk z Syrii. Wkrótce jednak współpracownicy prezydenta przekonali go do zmiany zdania, a „amerykańsko-turecka opera mydlana” zaczęła toczyć się swoim normalnym tempem.

Erdogan zaczął jednak wyrażać coraz większą frustrację z powodu amerykańskiego podejścia do kwestii kurdyjskiej. Frustracja ta była tym większą – że z powodu problemów gospodarczych i rosnącej w siłę opozycji wobec swoich rządów – Erdogan potrzebował dużego sukcesu na arenie międzynarodowej, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od krajowych problemów. Turcja rozpoczęła przeformowywanie wiernych sobie oddziałów rebelianckich i zaostrzyła wojenną retorykę.

Bojowe nastawienie Erdogana przyniosło korzyści na początku sierpnia 2019 r., gdy zawarto amerykańsko-tureckie porozumienie co do utworzenia tureckich stref bezpieczeństwa w północno-wschodniej Syrii. Jednak wkrótce okazało się, że obie strony nie mogą osiągnąć konsensusu co do szczegółów tego porozumienia – głębokości stref bezpieczeństwa, tego kto będzie je kontrolował itp. O skuteczności tego porozumienia najlepiej świadczy to, że do tej poru udało się przeprowadzić zaledwie 3 łączone amerykańsko-tureckie patrole na wybranych odcinkach przyszłych stref.

Niezadowolenie Ankary rosło dalej, zwłaszcza że – według raportów MIT (turecki wywiad) – Pentagon nadal dostarczał uzbrojenie kurdyjskim bojownikom, a na niektórych odcinkach granicy Kurdowie mieli wznosić umocnienia polowe.

Jeden z oddziałów pro-tureckiej Armii Narodowej

Historia przyspiesza

Ostatni weekend znacznie przyspieszył bieg wydarzeń. Najpierw, w sobotę, Erdogan stwierdził, że Amerykanie nie dają mu wyboru i turecka armia będzie musiała na „własną rękę” ustanowić strefy bezpieczeństwa. Tego samego dnia, doszło do dołączenia pro-tureckiego Narodowego Frontu Wyzwolenia (NFL), operującego w Idlib, do także pro-tureckiej Armii Narodowej operującej głownie w Afrin i na terenach „Tarczy Eufratu”.

W niedzielę natomiast odbyła się rozmowa telefoniczna Trump-Erdogan. Według tureckiej administracji Erdogan miał jeszcze raz przedstawić Trumpowi tureckie obawy względem Kurdów i stwierdzić, że Waszyngton musi wybrać, albo pomóc Turcji we wprowadzeniu stref bezpieczeństwa, albo „zejść jej z drogi”. Trump miał beznamiętnie podejść do rozmowy z Erdoganem, a sami Turcy zaczęli się obawiać że ich stanowisko nie zostało przedstawione dostatecznie jasno.

Jednak już kilka godzin później ukazało się oświadczenie Białego Domu, w którym zapowiedziano że już wkrótce rozpocznie się kolejna turecka operacja w Syrii, a jednocześnie zapewniono że amerykańska armia ani nie wesprze tych działań, ani nie będzie się starała im zapobiec. Przesłanie tego oświadczenia jest jasne – Amerykanie ostatecznie zwijają swoją obecność z Syrii i dają Turcji zielone światło na atak przeciwko Kurdom.

Oświadczenie Białego Domu z 6 października 2019 r.

Cele tureckiej inwazji

Turcy, przygotowując się do kolejnej inwazji, mają dwa cele, które są ze sobą nierozerwalnie związane. Przede wszystkim chcą raz na zawsze zlikwidować „kurdyjskie zagrożenie”. Pomóc w tym ma przeprowadzenie czystek etnicznych na terenach na wschód od Eufratu. Obecnie tereny te zamieszkuje ok. 850k ludzi, z czego 76% stanowią Kurdowie. Turcy chcą osiedlić tutaj jeszcze ok. 2-3 miliony syryjskich uchodźców przebywających obecnie w Turcji (głównie sunniccy arabowie). Po takiej masowej emigracji Kurdowie stanowiliby tutaj wyłącznie ok. 1/3 populacji i byliby otoczeni przez – często wrogo do siebie nastawioną – ludność arabską. W ten sposób turecko-syryjskie pogranicze zostałoby spacyfikowane na wiele lat. Drugi cel tureckiej inwazji to pozbycie się z Turcji syryjskich uchodźców (obecnie przebywa tam ok. 3,6 mln Syryjczyków) – i osiedlenie ich właśnie na wspomnianych terenach.

Problemem jest jednak kwestia, jak na takim terenie (w dużej mierze pustynnym) pomieścić aż 2-3 miliony osób. Według Erdogana do budowy potrzebnej infrastruktury powinna dołożyć się społeczność międzynarodowa. Wydaje się, że np. Europa ostatecznie niestety może zgodzić się na taki deal – zwłaszcza, że Erdogan mówi o przeniesieniu na tereny obecnie kontrolowane przez SDF nie tylko uchodźców przebywający obecnie w Turcji, ale także w Europie. Taki układ byłby korzystny także z punktu widzenia tureckiej gospodarki – sektor budowlany stanowi kolo zamachowe tureckiej ekonomii.

Oczywiście celów tych nie da się osiągnąć nie wygrywając bitwy granicznej z siłami SDF stacjonującymi po stronie syryjskiej. Opór jaki będą mogły stawić siły SDF pozostaje niewiadomą. Kurdowie otrzymali od Amerykanów dużo sprzętu wojskowego, a pomoc ta płynęła nawet gdy najbardziej intensywna walka z Kalifatem ustała. Niewątpliwie jednak Kurdom, w starciu z Turkami, będzie brakowało ciężkiego uzbrojenia i broni przeciwlotniczej, dlatego też ich szanse w starciu z turecko-rebelianckim sojuszem wydają się znikome.

Problemem dla SDF-u może okazać się także fakt, że jest to ugrupowanie wieloetniczne. Część oddziałów złożona jest niemal wyłącznie z Arabów. O ile nie spodziewałbym się masowej dezercji już na początku walk, to z czasem utrzymanie dyscypliny w tej formacji będzie niezwykle ciężkie. W momencie gdy zwycięstwo w bitwie granicznej zacznie przechylać się na stronę Turcji, Arabowie mogą uznać, że „nie jest to ich wojna”. Oznaczałoby to katastrofę dla Kurdów, gdyż tereny przygraniczne stanowią ich „matecznik”, a dalej na południe dominuje już ludność arabska. W ten sposób Kurdowie mogą zostać bardzo szybko pozbawieni zaplecza operacyjnego, a porażka w bitwie granicznej może od razu oznaczać porażkę w całej konfrontacji.

Waszyngton wchodzi pod skorupę

Z perspektywy Waszyngtonu, ocena wycofania się amerykańskich wojsk z Syrii jest bardzo ciężka. Ostatecznie to Turcja jest amerykańskim sojusznikiem a nie Kurdowie. Teoretycznie wycofanie się z Syrii powinno przełożyć się także na polepszenie relacji na linii Ankara-Waszyngton. Jednak tyle teoria, bo w praktyce ciężko uznać, że nagle Erdogan zmieniłby swoje zachowanie i zaczął bliżej współpracować z Waszyngtonem i zrezygnował np. z zakupionych już systemów S-400.

W szerszej perspektywie, Ameryka wycofując się z Syrii, całkowicie niemal traci wpływ na powojenny kształt tego kraju, który i tak już obecnie dyskutowany „na poważnie” jest niemal wyłącznie w ramach tzw. formatu astańskiego. Po wycofaniu się z terenów kontrolowanych przez SDF, w amerykańskich rękach pozostanie już tylko malutka baza Al Tanf na skraju Syrii, Jordanii i Iraku.

Jeden z oddziałów Armii Narodowej

Moskwa się waha

Paradoksalnie, wycofanie się Amerykanów z Syrii wcale nie musi oznaczać sukcesu dla Rosji. Brak wsparcia dla SDF-u ze strony Waszyngtonu, utrudni Rosji manipulowanie stosunkami turecko-amerykańskimi.

Ponadto już od 2015 r. Rosja starała się o doprowadzenie do federalizacji Syrii, widząc w tym szanse na przeciągnięcie na swoją stronę Kurdów – okoniem wobec takiego pomysłu stawał jednak Assad. Jeśli północno-wschodnia Syria zostanie zajęta przez Turków, wtedy pomysły federalizacji kraju będzie można ostatecznie uznać za nieosiągalne.

Moskwa – w świetle groźby tureckiej inwazji – prawdopodobnie już podjęła kolejne próby mediacji między Kurdami a Damaszkiem. Ich rezultat wydaje się jednak z góry przesądzony. Ani Assad, ani Kurdowie, nie będą skorzy do ustępstw.

Amerykańsko-turecki patrol niepodal granicy, źródło: TSK

Podsumowanie

Obecnie turecka inwazja wydaje się być nieunikniona. TSK i pro-tureccy rebelianci koncentrują swoje siły na syryjsko-tureckiej granicy i w okolicy Manbij. Podobne ruchy zauważalne są po stronie kurdyjskiej. Tymczasem amerykańskie konwoje zmierzają w kierunku Iraku. Kurdowie staną teraz przed wyborem – podjąć zdaną na porażkę walkę z Turkami – czy może oddać się pod protekcję Damaszku (nie otrzymując prawdopodobnie nic w zamia).

Najprawdopodobniej wybiorą oni pierwszą opcję i podejmą się obrony turecko-syryjskiej granicy. Walka na tym odcinku może przeciągnąć się nawet do kilku tygodni, gdyż Turkowie – podobnie jak w przypadku Afrin – najprawdopodobniej będą angażować TSK do zajmowania wyłącznie kluczowych pozycji, a do reszty ataków wykorzystywać rebeliantów. Zresztą Turcja też nie ma co się spieszyć, gdyż akurat w tym przypadku czas gra na jej korzyść.

W momencie, gdy będzie jasne że bitwa graniczna została przegrana, najprawdopodobniej Arabowie porzucą sztandary SDF, a miasta takie jak Rakka czy Deir ez Zaur przejdą na stronę Damaszku. Miasto Manbij natomiast prawdopodobnie podzieli losy Tal Rifat, w którym stacjonują tak oddziały SAA, SDF, jak i małe rosyjskie pododdziały.

Kwestią otwartą pozostaje to kto zajmie się tysiącami osób podejrzanych o członkostwo w IS, które obecnie przebywają w kurdyjskich więzieniach. Erdogan dał już jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru się nimi zająć i powinni oni zostać osądzeni przez samych Syryjczyków lub zabrani do Europy – w przypadku zagranicznych dzihadystów. Jeśli osoby te wydostaną się z kurdyjskich więzień, to tak, Syria, jak i cały region, mogą wkrótce stanąć w ogniu z powodu fali zamachów. Jak krucha bywa stabilizacja najlepiej pokazuje przykład Iraku, przez który przetacza się właśnie fala antyrządowych protestów.

Na koniec dodam jeszcze, że turecka inwazja nie jest wcale przesądzona. Decyzja Trumpa o wycofaniu się z północnej Syrii, dała Turcji możliwość przeprowadzenia interwencji. Jednak możliwość ta nie będzie trwała wiecznie, wielu waszyngtońskich graczy (także republikanów – np. Lindsey Graham) pracuje nad tym, aby zablokować decyzję Trumpa. Poza tym nie wiadomo co oznaczają słowa Trumpa, który stwierdził, jeśli Turcja posunie się w Syrii za daleko to on zniszczy ją gospodarczo (niewykluczone, że był to tylko chwyt PR-owy). Dlatego też wydaje się, że Turcja będzie chciała rozpocząć inwazję jak najwcześniej – prawdopodobnie w ten weekend lub na początku przyszłego tygodnia.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Doceniasz moją pracę? Możesz postawić mi wirtualną kawę, klikając w przycisk obok.

Zostań patronem Bloga

Możesz zostać także stałym Patronem Bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do moich artykułów i udział w sesjach Q&A. Tutaj znajdziesz szczegóły.

TOMASZ RYDELEK

Autor, założyciel Pulsu Lewantu

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Tomasz Rydelek

Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego (2019). Założyciel Pulsu Lewantu. Od 2018 r. prowadzi kolumnę poświęconą sprawom Bliskiego Wschodu w miesięczniku Układ Sił. W 2020 r. został członkiem Abhaseed Foundation Fund. Oprócz obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie interesuje się głównie historią brytyjskiego kolonializmu oraz nowożytnego Iraku.

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera, a już żaden tekst Cię nie ominie.

Zostań stałym Patronem bloga. W zamian otrzymasz cotygodniowe przeglądy prasy, wczesny dostęp do artykułów i udział w sesjach Q&A.