Mój profesor, rozprawiając na temat różnych reform politycznych i zachodzących zmian społecznych, zwykł mawiać: „jeśli nie może być lepiej, to niech będzie przynajmniej inaczej”. I wydaje się, że to określenie idealnie podsumowuje ostatnią wizytę prezydenta Macrona w Libanie oraz jego plan na reformę tego kraju. W tunelu zdaje się jednak tlić pewien płomyk nadziei dla Libanu, który przed zgaśnięciem powstrzymują… członkowie Hezbollahu.
Od prezydenta do trybuna ludowego
Gdy na początku sierpnia doszło do wybuchu w bejruckim porcie, prezydent Macron był pierwszym zagranicznym politykiem który odwiedził Liban. Macron pojawił się w Bejrucie już w dwa dni po katastrofie i był witany jak wybawiciel. Libańczycy oklaskiwali francuskiego prezydenta, paradowali z francuskimi flagami, a niektórzy prowokacyjnie utworzyli nawet internetową petycję o ponowne objęcie Libanu francuskim protektoratem.
Okazji do wymiany wzajemnych uprzejmości było tym więcej, że Macron podczas wizyty skupił się nie na rozmowach z politykami, lecz na rozmowach ze zwykłymi Libańczykami, których spotykał czy to na ulicach Bejrutu czy w samym zniszczonym porcie, który także odwiedził. W ten sposób Macron przestał był dla Libańczyków tylko prezydentem Francji. W ich oczach urósł on do rangi „trybuna ludowego”, do którego każdy może zgłosić się z petycją i który będzie bronił Libańczyków i Libanu przed opresyjną, oligarchiczną elitą polityczną kraju.
Tak było jednak tylko w sierpniu. Gdy 1 września Macron – zgodnie z zapowiedzią – powrócił do Bejrutu, spotkał się z dużo chłodniejszym przyjęciem.
Na kilka godzin przed wylądowaniem Macrona w Bejrucie, libański parlament powierzył misję utworzenia nowego rządu Mustaphie Adibowi, mało znanemu politykowi który od 2013 r. jest ambasadorem Libanu w Niemczech, a wcześniej przez wiele lat był doradcą milionera i byłego premiera, Nadżiba Mikatiego. Według różnych przecieków, kandydatura Adiba była konsultowana m.in. z Paryżem.
Te przecieki o francuskim zaangażowaniu w tworzenie nowego rządu szybko trafiły do libańskiej prasy. W efekcie wielu Libańczyków zmieniło zdanie o Macronie. Z „trybuna ludowego” stał się obrońcą status quo, bo Adib – który mówi co prawda o potrzebie natychmiastowych reform – jest dla Libańczyków ucieleśnieniem status quo i „zepsutego systemu politycznego”, przeciwko któremu od lat protestują.
Libańczycy oczekiwali od Macrona radykalnych reform (chociażby natychmiastowych wyborów parlamentarnych) a zamiast tego dostali kolejnego przedstawiciela ancien régime, ubranego w nowe szaty.
Premier musi odejść
Główną osią obecnego sporu politycznego w Libanie jest kwestia pożyczki od Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). To właśnie ta sprawa a nie wybuch w bejruckim porcie była gwoździem do politycznej trumny premier Diaba, który podał się do dymisji 10 sierpnia. Administracja Diaba osiągnęła co prawda wstępne porozumienie z MFW, ale zostało ono ostatecznie zablokowane przez Bank Centralny (fr. Banque Du Liban, BDL), który chciał zaniżyć dług Libanu – BDL jest największym wierzycielem państwa i na planie współpracy z MFW to właśnie sektor bankowy i powiązani z nim politycy byliby najbardziej stratni. Więcej na temat konfliktu między Diabem a Bankiem Centralnym i o powiązaniach między Bankiem Centralnym a politykami pisałem tutaj.
Teraz, Francuzi żądają od Adiba nie tylko szybkiego dogadania się z MFW (w ciągu 14 dni od uzyskania wotum zaufania dla rządu Adib ma przedstawić harmonogram rozmów), ale także przeprowadzenia audytu w BDL, powołania organów antykorupcyjnych oraz organizacji w ciągu 12 miesięcy przedterminowych wyborów. Cały ten pakiet reform może doprowadzić do ogromnych zmian w Libanie, które będą nie tylko natury politycznej, ale także socjalnej – w efekcie wzruszony może zostać cały system patronatów, na którym od lat oparta jest władza poszczególnych libańskich graczy. Dlatego moim zdaniem ostatecznie libańskie elity będą robić wszystko, aby sabotować działania nowego premiera Mustaphy Adiba.
Oczywiście teraz, libańscy politycy zgodnie twierdzą, że reformy są potrzebne, że popierają prezydenta Macrona itd. Jednak nie są to szczere deklaracje, lecz wynikają z gróźb Macrona, który jeszcze przed drugą wizytą w Libanie groził lokalnym politykom sankcjami w sytuacji gdyby nie zgodzili się na reformy.
Moim zdaniem libańscy politycy ostatecznie prawdopodobnie zablokują, w taki czy inny sposób, negocjacje z MFW. Plan naprawczy MFW, reformy antykorupcyjne itd. oznaczałaby bowiem dla części z nich kres politycznej kariery, a dla niektórych być może nawet wyroki więzienia. W przypadku napotkania oporu ze strony libańskiego parlamentu, kluczowa będzie postawa Francji. Osobiście jednak wątpię, że za tą nieco buńczuczną postawą Macrona, pójdą konkretne czyny.
Już teraz Macron zdaje się wycofywać z części obietnic, jakie składał Libańczykom podczas swojej pierwszej wizyty. Prezydent mówił wtedy chociażby o potrzebie organizacji przedterminowych wyborów – ponowił to wezwanie także w wywiadzie dla POLITICO, w przeddzień swojego drugiego wyjazdu. Jednak podczas wrześniowej wizyty Macron skrzętnie unikał już tematu przedterminowych wyborów, a dopytywany przez dziennikarzy o ten temat, powiedział krótko – na ten moment nie ma na to zgody.

Hassan Nasrallah? Fajny gość!
Nie jestem jednak całkowitym pesymistą, który tylko krytykuje Macrona. Podczas swoich wizyt francuski prezydent wykazał się bowiem dużą elastycznością i pragmatyzmem, co sprawia że ostatecznie jego plan dla Libanu ma pewne – małe, ale jednak zawsze – szanse na powodzenie.
Otóż, już podczas pierwszej wizyty Macron spotkał się z przedstawicielami wszystkich libańskich partii zasiadających w parlamencie. Rozmawiał wtedy m.in. z przedstawicielem Hezbollahu, mimo że spotkało się to z ostrą krytyką w kraju, gdyż Francja wpisała zbrojne (ale nie polityczne) ramię Hezbollahu na listę organizacji terrorystycznych.
Podczas drugiej wizyty Macron ponownie rozmawiał z przedstawicielem Hezbollahu – i to nie byle kim, bo z Mohammedem Raadem, jednym z najbardziej wpływowych członków Organizacji, a jednocześnie członkiem libańskiego parlamentu.
Oczywiście wiele środowisk, nie tylko we Francji, krytykuje Macrona za spotkania z Hezbollahem, ale ja tego nie zrobię. Moim zdaniem bardzo dobrze, że szuka on kontaktu i nici porozumienia z tą organizacją. Hezbollah jest państwem w państwie i nikt nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Jednocześnie jednak to właśnie Hezbollah jest partią, która wykazała najwięcej dobrej woli gdy idzie o negocjacje z MFW i reformy w kraju. To Hezbollah był głównym twórcą rządu premiera Diaba, który był bliski porozumienia się z MFW – co ostatecznie nie udało się przez opór Banku Centralnego. To także Hezbollah popiera zniesienie systemu konfesyjnego i głębokie reformy polityczno-społeczne w kraju.
Oczywiście Hezbollah robi to, bo jest to po prostu w interesie rozrastającej się społeczności szyickiej i w interesie samej Organizacji. Reformy osłabiają bowiem przede wszystkim feudalny ancien régime, którego Hezbollah nie do końca jest członkiem. Spośród libańskich ośrodków władzy, to właśnie Hezbollah najbardziej poważnie podchodzi do kwestii reform.
Jeśli Francuzi mają jakiegoś sojusznika w Libanie dla swojego planu naprawaczego, to paradoksalnie jest nim właśnie Hezbollah i jeśli plan Macrona ma się udać, to Pałac Elizejski musi działać ramię w ramię z ludźmi Nasrallaha. Grożenie libańskim politykom sankcjami nie wystarczy, aby zmusić ich do reform, jednak zawiązanie współpracy z Hezbollahem może złamać opór libańskich elit.
Co z tego wyjdzie? Przekonamy się już być może na początku grudnia, gdy Macron ma ponownie zawitać do Bejrutu.
Chcesz pomóc w rozwoju “Pulsu Lewantu”. Możesz zostać Patronem Bloga i wesprzeć moją działalność za pośrednictwem: Patronite oraz PayPal